Za nami krótka noc. Z zaskoczeniem odkryłam, że nic mnie nie boli. Jednak to prawda, że spanie na podłodze jest zdrowe dla kręgosłupa. Wstałam wyspana z wypoczętym kręgosłupem! Wow!
Na zewnątrz panowała delikatna mżawka. Coś tam pomarudziliśmy z Pawłem, że pada. Na co Klaudia z Piotrkiem, żebyśmy raczej nie nastawiali się na inną pogodę. W Irlandii pada przez cały rok. Tylko latem pada i jest ciepło. a zimą pada deszcz i jest zimno. Latem jeśli przez tydzień ciągiem jest słoneczna pogoda, to świetnie.
Okej, skoro tak… Nasi gospodarze pożyczyli nam deszczowe spodnie i ruszamy na zwiedzanie!
Na początek Półwysep Howth, który w internecie wygląda bajkowo, ale już wiemy, że możemy spodziewać się deszczu i mgły. No trudno, jedziemy mimo to.
Niestety stanęliśmy na złym przystanku i pojechaliśmy w przeciwną stronę. Straciliśmy ok. godziny na drogę powrotną. No cóż zdarza się…
System kupowania biletów na komunikację jest dość skomplikowany w Irlandii, nigdy czegoś takiego nie spotkałam. Zupełnie nieintuicyjny. Klaudia z Piotrkiem pożyczyli nam swoje karty, więc po prostu się odbiliśmy i z ich konta schodziły pieniądze za bilety. Ale szczerze, trudno byłoby mi to zrozumieć.
Rzadko kiedy coś mi się nie podoba w podróżach, ale tutaj frustrował mnie brak biletów dobowych. Co więcej, jeśli nie miało się karty komunikacji, to należało dać kierowcy odmierzoną kwotę i powiedzieć ile przystanków się jedzie, ponieważ cena biletu jest zależna od ilości przystanków.
Jazda na kartę wcale też nie jest oczywista. Kiedy wsiadasz do autobusu odbijasz kartę przy wsiadaniu - zawsze to jest 2 euro. Ale kiedy jedziesz pociągiem, kartę odbijasz przy wsiadaniu i wysiadaniu, cena za bilet jest wtedy zależna od trasy. Jeśli jedziesz mniej niż 3 przystanki bardziej opłaca się kupić bilet u kierowcy niż odbić kartę… Ech… Także błądzenie i przesiadanie się, może zaowocować całkiem niezłymi wydatkami na komunikację.
Wreszcie dotarliśmy do półwyspu. Ruszyliśmy na spacer wąską ścieżką. Pomimo mgły, wiatru i deszczu, widok na ginące w Morzu Irlandzkim klify był niesamowity. Kiedy skupiłam uwagę na kropelkach deszczu odkryłam, że to drobinki wody poruszają się we wszystkich kierunkach, nawet z dołu do góry. Miałam wrażenie, że po prostu jesteśmy w deszczowej chmurze. Niby deszcz mocno nie dokuczał, a jednak włosy i ubrania szybko zrobiły się wilgotne.
Zrobienie pełnej trasy widokowej niespiesznym spacerem może zająć nawet kilka godzin i myślę, że przy ładnej pogodzie naprawdę warto, bo natura jest śliczna.
My jednak po pierwsze zmokliśmy, a po drugie Pawła już ciągnęło do zobaczenia pubu Conora. Bał się, że wieczorem nie będzie miejsca.
Wracamy do Dublina.