Już pierwszego dnia naszego pobytu przewodnik opowiadał, że w okresie kształtowania się ruchu turystycznego w Tunezji nie istniały żadne przepisy regulujące zasady pracy z turystami. Każdy mógł wziąć turystów i wywieźć ich na Saharę, wystarczyło mieć samochód. Niestety, doszło do tragedii. Turyści z Japonii wybrali się na pustynię. Zdawało się, że byli bezpieczni, mieli tutejszego kierowcę i przewodnika. Jednak Sahara jest zmienna. Gdy zaśniesz na pustyni, rano zobaczysz zupełnie inny krajobraz. W tamtych czasach nie było tak powszechnej nawigacji, ani telefonów komórkowych, a z pewnością nie mieli jej bohaterowie tej historii. Nadeszła burza piaskowa, stracili orientację, paliwo się skończyło, podobnie jak kończyła się woda. Najpierw poszedł przewodnik, szukając pomocy, nie wrócił, potem poszedł kierowca, również nie wrócił. Wreszcie z wycieńczenia zmarli również turyści.
Po tej tragedii wprowadzono ścisłe przepisy w branży turystycznej. Tylko wykwalifikowani przewodnicy i kierowcy mogą pracować z turystami, a żaden samochód nie może samotnie wyruszać na pustynię. Zawsze musi to być zorganizowana grupa, a jedyne samochody, które mogą jeździć po pustyni to jeepy.
Historia, którą wcześniej opowiadałam, bardzo szybko mi się przypomniała, gdy nagle pośrodku niczego nasz samochód zatrzymał się i nie chciał odpalić.
Natychmiast zjawili się kierowcy z innych samochodów, zajrzeli pod maskę i dumają co tu się wydarzyło.
Nic nie wydumali, samochód ani drgnął. Razem z nami w aucie jechał również pan, który pracował jako inżynier. Wreszcie i on stanął przy kierowcach, coś tam dotknął, czymś pokręcił i auto naprawił.
Mogliśmy jechać dalej.
Pierwszy przystanek, nie licząc przymusowego postoju, był przy Skale Wielbłąda. Kształt wielbłąda skała przybiera, gdy jedziemy w jej stronę. Natomiast w miejscu postoju już nie. Weszliśmy na nią, oglądając fantastyczny zachód słońca. Tutaj też po raz pierwszy zobaczyłam fenka. Nie skusiłam się na zdjęcie z nim, chociaż widok słodkiej mordki był rozczulający i stanowił ogromną pokusę, aby dotknąć i pogłaskać to urocze zwierzątko.
Po krótkim postoju jedziemy dalej. Teraz nastąpił najprzyjemniejszy fragment wycieczki, rajd po wydmach. Dobrze, że samochód naprawiony to mogliśmy troszkę powariować. Adrenalinka przyjemnie dała o sobie znać. Zabawa fantastyczna!
Dojechaliśmy do miasteczka Star Wars. Na zdjęciach wyglądało fenomenalnie, ale w rzeczywistości można przeżyć rozczarowanie, ponieważ praktycznie nie da się zrobić zdjęcia bez straganów z pamiątkami ani spacerować spokojnie bez naganiania na jazdę lub zdjęć z wielbłądami, wciskania w rękę malutkich fenków i zapraszania do stoisk.
Wracając do hotelu przez okna jeepa, podziwialiśmy magiczny zachód słońca nad pustynią przez okna jeepa. To był piękny dzień.