Od razu na samym początku muszę się wytłumaczyć, że czasem będę używała słów w cudzysłowie, będzie to oznaczać, że jest to zapis fonetyczny, usłyszany od przewodnika, a nie mogę znaleźć w internecie jak naszymi literami zapisać to prawidłowo.
A teraz już rozpocznijmy naszą barwną przygodę z Tunezją.
Niemalże każdego dnia wstajemy między 4 a 5 rano. Nie ma leniuchowania, natomiast jest wiele pięknych miejsc do zobaczenia.
Tego październikowego dnia czekała nas pogoda z 30 stopniami ciepła. Mieszkańcy Sahary są już poubierani w zimowe ubrania, przyzwyczajeni do 40-50 stopniowych upałów latem.
Tunezja dawniej nazywała się “Ifrika”, czyli Mała Afryka.
Obecnie zamieszkuje ją 12 mln mieszkańców, z czego tylko 1,5 mln żyje w biednej, pustynnej, południowej części. Reszta skupiona jest w dużych miastach na północy kraju.
Dla porównania w Tunisie mieszka 3,5 mln, a w Warszawie niecałe 2 mln. Także widać jak wielkie nadzieje Tunezyjczycy pokładają w stolicy.
Chociaż Tunezja jest mała, ma się poczucie jakby to były dwa kraje. Zmiana krajobrazów, klimatu, powietrza (od suchego po wilgotny), tradycji, sposobu zachowywania się ludzi, ubioru i warunków życia.
Nawet herbatę pije się inną. U Berberów pijemy “zred”, a na południu miętówkę. Do tematu herbat jeszcze wrócimy :)
Naszą podróż rozpoczynamy od południa Tunezji, jedziemy w rejony pustynne, pozbawione wody, zamieszkane przez Berberów.
Djerbę opuszczamy groblą, usypaną przez starożytnych Rzymian.
Grobla powstała 2200 lat temu, ma 7 km długości i 3-5 m głębokości. Ma się świetnie do dnia dzisiejszego. Dla porównania, w Polsce asfalt jednej zimy nie może przetrwać, ale to pewnie wina klimatu, a nie geniuszu starożytnych budowniczych i solidnej roboty. :P
Październik to czas, gdy do Tunezji zlatują się flamingi.
Rzeczywiście tu i ówdzie spotykamy te egzotyczne ptaki, ale też jest sporo ibisów i czapli.