Ostatnie miejsce, do którego docieramy to Morze Bałtyckie, które uwaga… paruje! Zastanawiałam się, czym to było spowodowane? Czy to mgła czy może temperatura wody była cieplejsza niż powietrza? Bardzo mnie zaciekawiło to zjawisko. Ale od czego jest internet?
Dymienie morza - “Chmury pary widoczne zimą lub jesienią. Przyjmuje się, że dochodzi do tego, kiedy różnica pomiędzy temperaturą wody i masami zmrożonego powietrza przekracza 10 stopni Celsjusza i spada poniżej zera. Czasem widoczne są tylko kropelki wody, czasem morska chmura składa się też częściowo z lodowych kryształów”.
Pewnie osoby mieszkające nad morzem są oswojone z tym zjawiskiem, dla mnie to był niesamowity widok.
Nad morzem są dwa miejsca polecane do zobaczenia.
Pierwsze to
Linnahall, czyli hala widowiskowo-sportowa. Dawniej nosiła nazwę Pałac Kultury i Sportu im. Lenina. Wybudowano go w 1980 r. z okazji Letnich Igrzysk Olimpijskich. Jednak architekci projektowali obiekt w taki sposób, aby był przydatny również w trakcie wojny. Płaski dach miał służyć czołgom i działom.
Dla mnie obiekt jest brzydki, zaniedbany, betonowy i nudny. Ale to moja subiektywna ocena. natomiast na wielu blogach czytałam, że miejsce jest ciekawe i podoba się podróżnikom. Także, trzeba przyjechać i ocenić swoim okiem.
Drugie miejsce, dla którego właściwie tu przyszliśmy to
Muzeum Lennusadam, czyli Muzeum Morza, którego główną atrakcją jest łódź podwodna "Lembit" z 1937 r. Do łodzi można wejść i na własnej skórze przekonać się w jakich warunkach funkcjonują załogi tego typu łodzi.
Muzeum mieści się w ogromnym hangarze i to jedno z ciekawszych muzeów, w jakich byliśmy. Interaktywne, na dwóch poziomach, zajmuje sporo czasu, aby wszystkiego na spokojnie doświadczyć
Zwiedzanie wnętrza łodzi podwodnej to niezwykłe doświadczenie. Masa sprzętu, torpedy, maleńkie łóżka, łazienka i kuchnia, brak okien - jest ciasno, klaustrofobicznie i na dłuższą metę przygnębiająco. Na szczęście obsługa nie wpuszcza zbyt wielu osób na raz. Ale też w muzeum nie ma tłumów.
Paweł chodził po łodzi jak dziecko, które dostało ulubioną zabawkę. Ciągle tłumaczył mi co do czego służy i wszystkiego dotykał.
Mi też się podobało, ale z moją delikatną klaustrofobią, lepiej się czułam, widząc, że dostęp do włazu nie jest zajęty. Najgorzej mi było, gdy do łodzi wchodziła większa liczba osób i nie widziałam włazu. Wtedy czułam jak mi oddech przyspiesza.
Mimo to, muzeum jest bardzo fajne, polecam.
Część muzeum znajduje się na zewnątrz, są to zacumowane statki, a wśród nich lodołamacz Suur Tõll. My po wyjściu wróciliśmy na Plac Ratuszowy na ostatni posiłek.
Weszliśmy do restauracji i zapytaliśmy panią kelnerkę, o coś lokalnego.
Na przystawkę zjedliśmy ciepły, chrupiący, bardzo ciemny chleb z kwaśną śmietaną (pyszota!) oraz solankę. Główne danie to mięsko i lokalne kiełbaski, a na deser dostaliśmy coś w rodzaju budyniu, zrobionego z kamy. Kama to mieszanka zmielonych ziaren jęczmienia, żyta, owsa i mąki grochowej. My otrzymaliśmy ten twór, przyrządzony na słodko, z konfiturą. Nie zapowiadało się dobrze, ale okazało się bardzo smaczne.
Po obfitym posiłku, dostaliśmy się na tramwaj spod Bramy Viru, który zawozi nas bezpośrednio na lotnisko.
Dziękujemy Tallinie za gościnę :)