Przechodzimy ulicami Starego Miasta, zadzierając głowy. Kolorowe kamienice są przepiękne, wystawy mienią się od świątecznych dekoracji, śnieg skrzypi pod stopami, a mróz szczypie w policzki. Jest wspaniale!
Docieramy do
Soboru św. Aleksandra Newskiego. Muszę przyznać, że bardzo lubię bryły prawosławnych świątyń. Wyglądają jak baśniowe pałace.
Ponoć 100 lat temu, gdy budowla powstała, miała wzbudzać podziw odwiedzających dla siły ówczesnej Rosji. Trzeba przyznać, że udało im się ta sztuka. Świątynia jest imponująca i wywołuje efekt wow. Sobór posiada 5 kopuł, 11 dzwonów, 40 metrów kwadratowych mozaiki oraz miejsce dla 1500 wiernych.
Co jeszcze udało nam się zobaczyć, zanim zaszło słońce?
Wieża Kiek in de Kök powstała w XV w. i była częścią murów obronnych Tallin. Mierzy 38 metrów wysokości, jej średnica wynosi 17 metrów, a mury mają 4 metry grubości.
Dzisiaj w wieży działa muzeum miejsce, a w bilecie można też zobaczyć inne wieże, między którymi turyści mogą przemieszczać się po murach miejskich. Tu i ówdzie zobaczymy też statuy, chyba zakonników, chociaż mi bardziej przypominają dementorów :P
Wzgórze Toompea to kolejne piękne miejsce. Wraz z zamkiem Toompea stanowi Górne Miasto i rozpościera się stąd wspaniały widok na dolne miasto. Nie jest trudno zrobić świetne zdjęcie, ponieważ do view point - prowadzą nas kierunkowskazy.
Z daleka widać wieżę
Pikk Hermann, czyli Długiego Hermana. Codziennie o świcie na maszt wciągana jest flaga przy dźwiękach hymnu estońskiego, a wieczorem jest ściągana. Sama wieża mierzy aż 10 metrów wysokości.
Mieliśmy też dwa podejścia do Kościoła św. Mikołaja, w którym ponoć znajduje się obraz Danse Macabre, namalowany przez Bernta Notke. Niestety bez powodzenia.
Spacerowaliśmy raczej na wyczucie, gdzie nas nogi poniosły, ponieważ było tak pieruńsko zimno, że nie chciało nam się wyciągać rąk z rękawiczek, aby sprawdzić przewodnik czy mapę.