Jedziemy do miejscowości o nazwie Blagaj, która przyciąga turystów swoją malowniczością. Słynie z klasztoru derwiszów, czyli Tekke oraz ze źródła rzeki Buna.
Można tutaj zrobić naprawdę śliczne zdjęcia.
Ale zupełnie nie byliśmy przygotowani na to, że będzie to najbardziej męczący punkt całego naszego wakacyjnego wyjazdu.
Pojechaliśmy busem, więc kiedy obsługa parkingu pokierowałą nas w ciasną uliczkę, wycofaliśmy się, pokazaliśmy, że chcemy na parkingu przed wjazdem. To był dobry pomysł, potem zobaczyliśmy, że im bliżej centrum turystycznego, jest potwornie ciasno i trudno wykręcić nawet osobówką.
Zaparkowaliśmy i ciekawi tego co zobaczymy, ruszyliśmy w dobrych humorach w stronę źródła.
Docieramy, jest piekielnie gorąco, tłumy ludzi. Poszukujemy miejsca, skąd wypływają pontony do jaskini. Odległość niewielka, ale żar lejący się z nieba jest nie do wytrzymania. Michaś dawał jednak radę, nawet lepiej niż wujcio bym powiedziała ;)
Gdy już odnaleźliśmy pontony okazało się, że jest przerwa. W sensie panowie z obsługi siedzą, palą i przeglądają internet.
Kolejka coraz dłuższa, cienia praktycznie brak, ludzie się rozpuszczają. Mamy szczęście, że jesteśmy pierwsi.
Ponton rusza. Cała ta atrakcja trwa 10 minut. Wpłynięcie do jaskini, kilka słów od “przewodnika”, zdjęcia i wypłynięcie. W jaskini jest fantastycznie chłodno. Chcielibyśmy tam zostać jak najdłużej.
Klasztor pochodzi z 1520 r., znajduje się na klifie, wygląda tak przepięknie, że każdy wychodzi stąd z udanym zdjęciem.
Czytałam bloga, którego autorzy napisali, że byli w Blagaju kilkanaście lat temu i nie było nikogo. Żadnej restauracji, żadnego stoiska. Blagaj wyglądał wtedy niemalże mistycznie.
No cóż z pewnością mieszkańcy zyskali źródło dochodu, ale nie jest to miejsce, do którego bym wróciła.
Nie wiem, czy to wina nieznośnej temperatury, tłumów, zakorkowanych mostków czy też braku zajęcia, ale po rejsie pontonem, stwierdziliśmy, że jedziemy dalej.
Gdy otworzyliśmy drzwi busa, buchnęło gorącym powietrzem, a woda w butelka nieprzyjemnie ciepła. Bosz…
Klimatyzacja to arcygenialny wynalazek ludzkości.
Michaś po kilku minutach zasnął. Zejście z minaretu to był jedyny moment, kiedy był na rękach. Cały ten dzień przedreptał na swoich nóżkach.
Ostatnim punktem tego dnia miało być Medjugorie. Ale ten Blagaj tak dał mi się w kość, że zaproponowałam zrezygnowanie z tego miejsca.
Ale jak już wspominałam, Ewela jest ulepiona z tej samej gliny co my i co prawda niezbyt dobitnie i stanowczo, ale wyraziła chęć kontynuacji wycieczki.
Moja podróżnicza dusza już trochę odparowała w schłodzonym wnętrzu auta.
Dobrze, próbujemy! Jedziemy do Medjugorie