Ten dzień był dniem troszkę leniwym. Postanowiliśmy zwiedzić okolicę i poplażować.
Rano Paweł musiał chwilkę popracować, ale potem ruszyliśmy na spacer po okolicy
Paweł założył swoją “hawajską” koszulę. Michaś kiedy to zobaczył, uparł się, że on też idzie w koszuli. Po prostu nie było dyskusji. I nasz mały, elegancki turysta z łopatką w ręce wyruszył na spacer.
Na początek szliśmy wzdłuż wybrzeża tuż przy piniowym lesie. Uwielbiam ten zapach. Doszliśmy do zatoczki z główną plażą miejscowości.
Wyglądała obiecującą. Wróciliśmy do apartamentów, zebraliśmy resztę ekipy i wróciliśmy na główną plażę.
Było super. Nasza miejscowość znajduje się w zatoce. A plaża jest małą zatoczką w zatoce.
Co powodowało wyjątkowo ciepłą wodę, niski poziom oraz zupełny brak fal. Dla najmłodszych było to genialne rozwiązanie.
A co nas z kolei bardzo ucieszyło, to tutejsza plaża była bardziej żwirowa niż kamienista i już metr od brzegu w wodzie był piasek.
Michaś nie znosi się moczyć, więc proces oswajania go z wodą był dość ciekawy, ale wreszcie rozluźnił się zupełnie, a z wujkiem obok pozwolił się ciągać w kole nawet bardzo daleko.
No cóż, przy wujku trzeba trochę cwaniakować.
Adaś z kolei kocha wodę ponad wszystko, więc dla niego to pełnia szczęścia. Po to właśnie jechał tyle tysięcy kilometrów.
Przyjemność sprawiało mi patrzenie na moją rodzinkę, beztrosko spędzają czas.
Wieczorem zaplanowaiśmy sobie grilla. Część osób pojechała do Lidla. Kupili masę ciekawych produktów, których w Polsce nie ma. Wszystko wyglądało pysznie. Nawet Ewela znalazła coś grillowego dla siebie.
Grill, który mieli nasi gospodarze był w formie kominka. W środku należało ułożyć drewna, a nad nimi położyć rożen i mięsko.
Proste? Niby tak.
Do czasu kiedy nasi panowie nie chcieli położyć foliowej tacki na tym. Mama naszej gospodyni załamała ręce i zawołała swojego męża w popłochu. Ten przyleciał, na migi pokazał, że tacki to nie. Przyniósł blachę.
Chłopcy ułożyli na tym mięso i kładą to na rożen.
Znów nadleciał pan. Kazał im usiąść, on to ogarnie. Blacha była do tego, aby wrzucić tam mięsko i zamarynować w oliwie i przyprawach. Potem z tacki na rożen. Sam proces grillowania był bardzo krótki. Już po chwili mieliśmy wszystko gotowe.
Kiedy spróbowaliśmy, to po prostu było obłędne.
Bałkany słyną z grillowanych mięs, ale czegoś tak pysznego nawet w restauracjach nie jedliśmy.
Mistrzostwo świata, to była jedna z najlepszych potraw jakie jedliśmy podczas podróży. Trzeba przyznać, Chorwaci wiedzą jak grillować. To jest zupełnie inny poziom.
Wieczorem, rodzice uspali swoje dzieci, włączyli “elektroniczne nianie” i siedzieliśmy sobie do późna z pełnymi brzuchami.