Dzień naszego powrotu.
Wymeldowanie mamy o 11:00. O 7:00 schodzimy na śniadanie, zjadamy i ruszamy na poranny spacer po Skopje.
Na początek Stary Bazar, który dopiero budził się do życia. Mimo porannej ciszy i spokoju poczuliśmy się, jakbyśmy przenieśli się do innego miejsca. To nie jest do końca tak, że atrakcyjne, nowoczesne centrum nie ma duszy, ale człowiek ma poczucie, jakby chodził po “świeżo malowanym”. Właśnie w Skopje silnie poczułam, co znaczy duch czasu. Na Starym Bazarze jest on bardzo mocno wyczuwalny. To miejsce żyje, ma swoją historię, swoje zwyczaje. To zupełnie inne Skopje niż to, które poznaliśmy do tej pory. Małe sklepiki w sieci wąskich uliczek, prowadzone od wieków przez te same rodziny.
O bazarze mówi się: “Przyjdź z pustym żołądkiem i wracaj z pełnym sercem.”
Kiedy już bazar rozpocznie swój dzień, mnogość produktów, zapachów, wrażeń może przyprawić o zawrót głowy. My go poznaliśmy od spokojniejszej, niemalże wyludnionej strony. To co było również zaskakujące, ta okolica była bardzo czysta i schludna. A w Macedonii mają spory problem z utrzymaniem porządku i rzucaniem śmieci byle gdzie.
Następnie weszliśmy na Twierdzę Kale na wzgórzu Gradiszte, skąd rozpościerał się piękny widok na miasto. Do dnia dzisiejszego zachowały się fortyfikacje z VI w., a według archeologów teren ten był zamieszkany już w czasach neolitu. Mury twierdzy mierzą 121 metrów długości i można po nich swobodnie spacerować, oglądając panoramę Skopje.
Kiedy tak spokojnie podziwialiśmy okolicę, odkryłam, że naprawdę polubiłam tę odrobinę dziwną stolicę, która tak bardzo stara się wyglądać ładnie, z jej nadmiarem pomników, nowoczesnym centrum i Starym Dworcem, przypominającym moment punktu zwrotnego w historii miasta.
Tak właśnie zapamiętam Skopje:
Kamienny Most nad rzeką Wardar z Placem Macedońskim, otoczony białymi, nowymi gmachami, budowanymi z rozmachem, dalej wieżowce, bloki mieszkalne by wreszcie horyzont zamknął się majestatycznymi górami.