Prizren to prawdziwa perełka na mapie Kosowa. Tutaj chce się być, chce się spędzić jak najwięcej czasu, usiąść w kawiarence, robić zdjęcia, zatrzymać się, podziwiać. Miejscowość tętni życiem. Sporo turystów, ale nie przytłaczająco. Domyślam się, że w sezonie może być bardzo tłoczno.
Jest urzekająco pięknie, a nawet pomimo dużej ilości spacerujących osób bardzo spokojnie i relaksująco.
Trudno uwierzyć, że jeszcze nie tak dawno ulice miasta stały w ogniu. Pamiętamy o wojnie domowej w latach 1996-1999, ale konflikt rozgorzał ponownie w 2004 r., kiedy oskarżono Serbów o utopienie dwóch albańskich chłopców. To była tylko niepotwierdzona plotka, która stała się pretekstem do ataków na serbską mniejszość. Niszczono cerkwie, napadano na serbską społeczność, wyganiano mieszkańców z domów.
Spacerując po tym uroczym, spokojnym miasteczku, łatwo zapomnieć o tych okrutnych wydarzeniach, ale z pewnością wciąż tkwią one w pamięci mieszkańców. Chciałoby się powiedzieć, że te czasy nie wrócą, ale atmosfera wokół Kosowa, co jakiś czas rozgrzewa się do czerwoności. Nie tak dawno, bo w grudniu 2022 r., znów doszło do zamieszek. Serbowie ciężarówkami blokowali drogi, doszło do wymiany ognia. Napięcia między władzą a serbską mniejszością wciąż nie ustępują.
Spacerujemy w pełnym słońcu z cudnym widokiem na góry, rzekę Bistricę oraz przerzucony przez nią kamienny most z XVI w. Oglądamy Meczet Paszy, twierdzę Kalaja, zajadając się potrawą o nazwie Lahmaxhun. Jemy to po raz pierwszy. Jest pyszne, więc wracamy po drugą porcję. Wygląda trochę jak kebab, ale ciasto przypomina bardziej cienkie placki roti. Ciasto pieczone jest przez chwilkę w piecu, następnie pan nakłada sos z mięsem mielonym, warzywa, zawija i taki naleśnik zabieramy ze sobą na spacer.
Jest popołudnie, wyliczamy z Pawłem, że jeśli dość szybko wrócimy do Skopje, to zdążymy jeszcze na jeden z ostatnich kursów kolejki linowej na górę Vodno.
To byłoby piękne domknięcie dnia.