Po rejsie nadal jesteśmy bez śniadania i również obiadu :P
Idziemy na pyszną pizzą, kupujemy sobie lody, chipsy i ruszamy piechotą na dworzec.
Dworce w Czarnogórze mają w sobie jakiś urok. Czułam się tak, jakbym cofnęła się w czasie. Aby wsiąść do pociągu trzeba przechodzić po torach, poczekalnie i ławki są stare, a między pociągami wszystko zamiera.
Docieramy do Podgoricy. Mieszkanie mieliśmy zarezerwowane ok. 20 min od dworca.
Niestety nikt się nie zjawił. Dzwoniliśmy, pisaliśmy, pomagali nam mieszkańcy, po prostu nic.
Zgłaszała się szwedzka poczta głosowa i tyle w temacie.
Była już 18:00.
Paweł się denerwował, ja byłam przerażona, że spędzimy noc na dworcu.
Jedna z pań znalazła nam w internecie hotel, 10 minut drogi piechotą.
Poszliśmy tam, modląc się, aby mieli wolne pokoje.
Chwila niepewności i jest pokój!
Co za ulga! Cudowny, czysty, bezpieczny hotelowy pokój ze śniadaniem za 50 euro.
Wściekle głodni poszliśmy do polecanej w Podgoricy restauracji z lokalnymi potrawami.
Zamówiliśmy wszystko, co jest tradycyjne, a czego jeszcze nie próbowaliśmy.
Zatem na stole wylądowały kiełbaski z mięsa mielonego, czyli Ćevapi, talerz mięs grillowanych, njeguški sir, ajwar i jeszcze białą pasta, której nazwy już nie pamiętam.
Do tego, jak szalona zamówiłam jeszcze ciasto czekoladowe, bo pan kelner powiedziała, że to tradycyjne, domowe!
Zdecydowanie za dużo zamówiliśmy, zdecydowanie za dużo zjedliśmy.
Nie mogliśmy się ruszyć z miejsc, takie obżartuchy z nas.
Pan kelner widząc nas, zaśmiał się i powiedział:
This is Balcans!
Powiedziałabym, że wróciliśmy piechotą do naszego hotelu, ale bardziej pasuje tu wyrażenie: “przetoczyliśmy się…”
Następnego dnia wracamy, ale zanim to nastąpi, wczesnym rankiem, jeszcze przed śniadaniem rzucimy okiem na Podgoricę.
A tymczasem zapraszam do relacji z trzeciego dnia w formie video.
Po angielsku staram się mówić dokładnie to samo, co napisałam na geoblogu, także Drodzy Czytelnicy, na pewno wszystko zrozumiecie :)
https://youtu.be/_uNMD2Hml8U