Lecimy do Czarnogóry! To tylko 4 dni, w zasadzie dwa pełne, wieczór po przylocie i poranek w dniu wylotu, ale zamierzamy wykorzystać ten czas maksymalnie.
Prognozy pogody również nie napawają optymistycznie, ma lać przez cały czas naszego pobytu. No trudno, płaszcz zapakowany - nie chcemy tracić ani chwili
Lot trwa 1 h 40 min, już z samolotu widać przepiękny krajobraz składający się z… czarnych gór :)
Według legendy, nazwa kraju wywodzi się od góry Lovcen, która jest tak gęsto porośnięta lasem, że przybywającym tu Wenecjanom wydawała się tak ponura, że aż czarna. Stąd melodyjna nazwa pochodzenia włoskiego: Montenegro.
Po wylądowaniu okazało się, że do centrum Podgoricy można dojechać tylko taksówką, w tej chwili jest to koszt 12 euro. Pierwszy raz trafiliśmy na lotnisko, które nie jest skomunikowane z centrum miasta. Potem odkryliśmy, że kolej ma stację: Aerodrom, ale jak daleko jest do pociągu, trudno powiedzieć.
Dla tych, co chcą oszczędzić i dysponują czasem, do Podgoricy można dojść na piechotę, zajmuje to około 2 godzin.
Tymczasem nie mamy wyjścia, wsiadamy w taksówkę i po 10-15 minutach jesteśmy na dworcu autobusowym.
Podgorica uchodzi za jedną z najbrzydszych stolic Europy. Nie wiem, jak Was drodzy Czytelnicy, ale mnie ten opis zdecydowanie zachęcił do sprawdzenia tej tezy. Dlatego wrócimy tu jeszcze na krótki spacer ostatniego dnia.
W kasie okazuje się, że mamy 2 minuty do autobusu do Kotoru, ależ nam się cudnie ułożyło. Chwytamy bilet i biegiem do autobusu.
Siedzimy w klimatyzowanym wygodnym autobusie i z ciekawością wyglądamy przez okno, a jest co podziwiać. Widoki są przecudne! Już z daleka widać Morze Adriatyckie, malownicze Stare Miasto Budvy (tu będziemy następnego dnia) i wreszcie po ponad dwóch godzinach docieramy do Kotoru.
Miasteczko jest zachwycające. Zarówno widoczne z góry, jak i stojąc na brzegu zatoki, otoczeni majestatycznymi górami.
Nasze pierwsze spotkanie z Kotorem, oznaczyłabym statusem: its’ complicated :P
Z jednej strony szok, jak jest ładnie, z drugiej szok, bo na starym mieście w ogóle nie ma nazw ulic, a poza starówką może i są, ale pokazując adres miejscowym i tak wzruszali ramionami, że nie wiedzą, chociaż bardzo się starali. Wreszcie pan w kebabie użyczył nam wifi, z nawigacją udało się odnaleźć nasz nocleg.
W Kotorze nie ma hoteli w dobrej lokalizacji. Jedynie są oddalone od starówki i niezbyt tanie.
My mieszkaliśmy w Apartamentach Coso, prowadzonych przez przesympatyczną panią, którą powitała nas napojami (piwo i soczek) oraz pyszną kokosową baklawą. Od razu zanieśliśmy wszystko na balkon, skąd rozpościerał się widok tak zachwycający, że aż hipnotyzował.
Zjedliśmy ciasteczka i wyruszyliśmy na “małą wspinaczkę” na Twierdzę św. Jana.
P.S. Wraz z powrotem na bloga, postanowiłam również reaktywować kanał na You Tube. Podjęłam wyzwanie robienia filmów w języku angielskim, chociaż mój angielski jest na dość niskim poziomie. Mimo to uznałam, że to świetna okazja do praktyki. Zapraszam do oglądania, prosząc o wyrozumiałość :)
https://youtu.be/OqrYECIS_hw