Wstajemy dość późno, ale tak było planowane. Dlaczego? Bo dzisiejsza noc będzie nietypowa i ciężka, ale do tego jeszcze dojdziemy.
Tymczasem wymeldowujemy się i o 11:00 idziemy na śniadanie. Plecaki zostają w hotelu, a my idziemy na ostatni spacer po Amsterdamie, zahaczając o Albert Cuypmarkt. Jest to ponoć największy w Europie targ targ pod gołym niebem, według przewodnika jest tu ponad 300 stanowisk. Ale w obecnym czasie zdecydowanie mniej i też ruchu nie ma jakiegoś ogromnego. Tutaj skosztowaliśmy tutejszego specjału, czyli śledzia, który przyrządzany jest w charakterystyczny sposób. Holenderskim śledziom usuwa się wnętrzności, oprócz trzustki, której enzymy wpływają na smak śledzia. Do jedzenia przygotowuje się śledzie jednoroczne, jeszcze przed pierwszym tarłem, dlatego są mniejsze. Ta specjalna receptura sprawia, że śledzie mają srebrny kolor, mniej wyczuwalne ości i są znacznie zdrowsze. Oprócz serów jest to coś, co koniecznie należy spróbować. Tak też zrobiliśmy. I tu ciekawe zjawisko, ja śledzie lubię, a Paweł nie znosi. Tymczasem ten śledź mu smakował, a mi w ogóle.
Po spacerze zbieramy się na lotnisko, gdzie już czeka na nas wynajęty samochodzik.
To najdroższy wynajem auta w naszym życiu, liczę na to, że już teraz wszędzie będzie nam się wydawało, że jest tanio. Zapakowani, ruszamy w stronę Luksemburga. Planujemy nocować w naszym małym autku, gdzieś na stacji w Belgii.
Nasz pierwszy przystanek to wiatraki w Kinderdijk. Jest to 19 zabytkowych wiatraków pięknie położonych nad małymi strumieniami. Wiatraki mają blisko 300 lat, niektóre są zamieszkałe, a jeden można zwiedzać. Jest to największe skupisko wiatraków w Holandii. Widoki są tak malownicze, że zdjęcia same się robią.
Przyjechaliśmy dość późno, bo ok. 17:00 i kasy były już zamknięte. Nie wiemy czy to pora, czy coronatime. Ale dzięki temu to niezwykłe miejsce zwiedzaliśmy za darmo.
Jedziemy dalej. Z czasem pojawiają się napisy informujące o polu bitwy pod Waterloo. Szybka decyzja - jedziemy! Jaką wolność daje posiadanie samochodu. Postój nieplanowany, ale jakże cieszący.
Na pamiątkę bitwy usypano kopiec, na którego szczycie znajduje się lew, patrzący w stronę Francji. Lew ma 4,50 m długości i 4,45 wysokości,a waży 28 ton. Z kolei wysokość wzgórza to 41 metrów. A samo wzgórze usypano w miejscu, gdzie książę brytyjski Wilhelm I został ranny. Po pokonaniu 226 schodów odwiedzający mogą podziwiać pole bitwy. Lew wspiera łapę na kuli ziemskiej, to symbol pokoju.
Dojechaliśmy dość późno, więc na wzgórze nie mogliśmy się wspiąć, pospacerowaliśmy wokół i zawróciliśmy na parking, mijając po drodze kilka restauracji… prawie mijając… W samochodzie czekały na nas bułki, sucharki i kabanosy. Ale jak ta pizza pachniała… Nie mogliśmy przejść obojętnie. Jedna pizza na spółkę, a kolacji dopełniły zapasy, zjedzone na drewnianej ławce przy parkingu.
Ruszyliśmy dalej. Gdy już zrobiło się zupełnie ciemno, zatrzymaliśmy na stacji benzynowej. W naszym małym samochodziku dziś będziemy spać.