Włoska pizza i cappuccino? Pytanie?! Jedziemy! Granica z Włochami to raptem 30 min drogi.
Od dawna marzymy z Pawłem o tym, aby objechać Włochy autem. Jednak Triest szybko nas uświadomił z czym chcemy się zmierzyć. Po 20 minutach od przekroczenia granicy styl jazdy i obyczaje ulegają drastycznej zmianie. Ciasne, jednokierunkowe uliczki, z których wyjeżdżając nic nie widzisz, strome, pagórkowate jezdnie, wszechobecne skutery i piesi, brak miejsc parkingowych, oszalała nawigacja i nasz duży samochód to sytuacja beznadziejna, wręcz katastrofalna. Nawigacja poprowadziła nas pod parking dla mieszkańców bloku, potem trasa nagle zmieniła się w pieszą, utknęliśmy w ciasnym zaułku, przed pachołkami, a na koniec o mały włos a zderzylibyśmy się z karabinierami. Wreszcie dałam sobie spokój z nawigacją, a Paweł odzyskał zimną krew, klucząc, sam znalazł drogę do parkingu przy porcie, ogarnął parkometr i wreszcie wyszliśmy! Rany! Już szczerze zwątpiłam w sens tej wycieczki. Fajnie się patrzy na włoski ruch uliczny z chodnika, ale będąc w samochodzie już nie jest tak wesoło.
Otrzepaliśmy piórka i w drogę. Ponieważ Triest nie był planowany, nic o nim nie wiedziałam, ruszyliśmy na spokojny spacer. W pamięć wrył mi się ogromny, piękny plac, otwarty na morze. Wyglądał imponująco. Stąd przeszliśmy na promenadę nad rzeczką i trafiliśmy do ruin antycznego teatru. Włoskie uliczki oczami przechodnia są urocze i malownicze.
I wreszcie, pora na pizzę. Zjedliśmy z kartonikowego pudełka w jednej z bocznych uliczek, była przepyszna. Teraz pora na deser: cappuccino i tiramisu. Brak słów na opisanie, jak to smakowało we włoskim słońcu. Coś wspaniałego. I wracamy. Tym razem udało się w miarę spokojnie opuścić miasto i bez przygód wróciliśmy wieczorem do mieszkania.