Moja pierwsza myśl rano: "Czy pada?" To nasz ostatni dzień na Słowenii i zaplanowaliśmy wyjazd do Lublany. Nie pada! Jupi! Ruszamy. Do stolicy wybieramy się tylko z Pawłem. Dojeżdżamy w niecałą godzinę. Parkujemy na podziemnym parkingu w centrum, nie przypuszczając nawet, jak wszędzie jest blisko.
Jak Barcelona ma Gaudiego, tak Lublana ma Plecnika, któremu zawdzięczamy ład i urok centrum Lublany. Na twórczość architekta duży wpływ miały podróże do Rzymu i Paryża i chociaż gdzieś z tyłu głowy rzeczywiście można dostrzec te inspiracje, to jednak Lublana ma unikalny charakter i atmosferę. Na dobry początek postanowiliśmy pójść wzdłuż rzeki, jest to oś wodna Plecnika, której największym symbolem są Trzy Mosty, prowadzące na plac z pomnikiem Preserena, słoweńskiego wieszcza, piszącego o niespełnionej miłości. Podążając za wzrokiem poety odnajdziemy płaskorzeźbę z Julią, jego ukochaną. Według jednych opowieści bogata i arogancka Julia nie odwzajemniała uczucia poety, według innych, miłość była obustronna, choć niespełniona. Faktem jest jednak, że dzisiaj nic byśmy o Julii nie wiedzieli, gdyby nie wielka miłość tego skromnego urzędnika, która wyzwoliła w nim poetycki talent. Preseren jest również autorem hymnu Słowenii. Nad placem góruje czerwony Kościół Franciszkanów.
Ciekawa legenda wiąże się z Mostem Smoków. Ponoć smoki machają ogonami, kiedy przejdzie po nich dziewica. I uwaga ulubiona anegdota Pawła: „Stałem godzinę i czekałam, a one nawet nie drgnęły.”
Wiele mostów jest nad Lublanicą, wszystkie razem tworzą bardzo malowniczy widok. Przepięknie prezentuje się również zapora na rzece, którą Plecnik zaprojektował jako symboliczne pożegnanie rzeki z miastem. Zapora choć niewielka to jednak jest niezwykle malownicza. Stąd udajemy się do artystycznej części przy ulicy Metelkovej. Kiedy powiedziałam Pawłowi, że idziemy zobaczyć graffiti, nie dopytał dlaczego chcę tam iść, a ja szczegółów nie zdradzałam. Jakież było jakie zdziwienie, gdy zobaczył kilka połączonych ze sobą placów z grafiiti, niepokojącymi rzeźbami i dziwacznymi instalacjami. Zagłębie artystyczne, gdzie odbywają się wydarzenia kulturalne i wyżywają twórcy – wieczorową porą, gdy nic się tu nie dzieje, raczej nie jest zbyt przyjazne dla postronnego turysty. Ale my jesteśmy w słoneczny dzień, więc pstrykam fotki razem z innymi spacerowiczami.
Stąd udajemy się do parku Tivoli, i wracamy nad rzekę przechodząc przez okazały parko-plac Kongresni Trg. Tutaj znajdziemy pozostałości po Emonie, rzymskiej osadzie oraz pomnik Obywatela Emony.
Z kolei po drugiej stronie rzeki zanurzymy się w uroczych uliczkach, które skupiają się na placu z fontanną Trzech Rzek. Fontannę wykonał Francesco Robba, inspirując się się Fontanną Czterech Rzek z Rzymu. Wokół 10-metrowego obelisku znajdują się męskie postacie z dzbanami, które symbolizują rzeki: Lublanicę, Sawę i Krka. Lublańska fontanna jest znacznie mniejsza i mniej imponująca niż ta rzymska. Jednak to co najbardziej zaburzało odbiór, to bardzo nowy wygląd, jakaś taka mało stara jest. Potem doczytałam, że to kopia, a oryginał znajduje się w Galerii Narodowej.
Nad centrum góruje Wzgórze Zamkowe, na które jednak nie weszliśmy. Zamiast tego udaliśmy się na przekąskę tuż przy pięknych galeriach.
Nasz kolejny cel to Jaskinie Szkocjańskie. Czytałam, że ostatnie zwiedzanie jest o 15:00. Niestety na miejscu okazało się, że o 15:00 jest tylko w weekendy. Postojna wpuszcza o 15:00, ale do niej z kolei już nie zdążymy. No i smuteczek. Jechaliśmy taki kawał po nic? Gdybym wiedziała, to od razu pojechalibyśmy do Postojnej. A tak, nie ma nic. Ja oczywiście już bez humoru, jestem rozczarowana i trochę zła nawet nie wiem czy na siebie czy na nich. Wreszcie Paweł mówi, że trzeba jakoś miło zakończyć ten dzień. W godzinę powinniśmy dojechać do Triestu.