Tego dnia Adaś z rodzicami pojechał do aquaparku, ponieważ jak to stwierdził jego ojciec, wyjazd bez wody, to żaden wyjazd dla Adasia, więc aquapark musiał być. Na miejscu okazało się, że w całym kompleksie było może z 10 osób, więc nasz Maluch pluskał się swobodnie.
A my z Pawłem wypożyczyliśmy rowery i pojechaliśmy na wycieczkę. Najchętniej wybralibyśmy się do wąwozu Vintgar, ale o tej porze roku jest jeszcze zamknięty. Dlatego ruszamy w stronę wąwozu Pokljuka, oddalonego o ok. 7 km od Bledu. Rowerem powinno szybko pójść. Powinno… Całe te 7 km było pod górkę. Od 6 km szłam.
Wreszcie zdaje się, że jesteśmy. Spodziewałam się jakiejś opłaty za wstęp albo chociaż oficjalnego wejścia. A na miejscu zaczęłam wątpić, czy jesteśmy w ogóle w dobrym miejscu. Mały drogowskaz wskazywał Pokljuka Luknja, czyli ogromną jaskinię, znajdującą się na terenie wąwozu. Okej, to ruszamy. Na rowerach nie dało się jechać, prowadziliśmy je obok. Przez długi czas nic ciekawego się nie działo, oprócz tego, że szliśmy wzdłuż skałek, po których pewnie czasami płynie strumyk. Nic ponad to, zwykły las. Wreszcie dalej już się nie dało iść z rowerami. Ludzi żadnych, ryzykujemy i przypinamy rowery do drzewa. Chcemy jeszcze chwilkę dać szansę temu miejscu. Sprawdzimy jeszcze tylko, co jest za kolejnym zakrętem. Nie mamy zbyt wiele czasu, o 13.00 ma zacząć padać. Idziemy jeszcze mały kawałek i dochodzimy do wysoko położonej jaskini. Sama jaskinia jak i droga to niej jest imponująca. Dalej szlak prowadzi przy wysokiej skale, jesteśmy ciekawi co dalej i wpadliśmy po uszy.
Wąwóz zachwyca z każdym krokiem. Nie ma tutaj rzeki ani drewnianych kładek jak Vintgarze, ale za to są pionowe ogromne ściany, ukryte przejścia, drewniana galeria, do której trzeba się dostać po śliskich zboczu, wąskie skalne szczeliny, poprzewracane drzewa, które trzeba pokonać, śnieg i kwiaty. Zadzierając głowy i patrząc pod nogi, czułam się jak w zaczarowanym świecie elfów, otaczały nas skały, drzewa i cisza. Oprócz nas nie było nikogo.
Wiedziałam, że najpiękniejsza część Wąwozu znajduje się w jego centrum, więc kiedy szlak ponownie się wyrównał i stał się lasem, postanowiliśmy zawracać. Zobaczyliśmy, to co po przyszliśmy: zachwycające piękno przyrody.
Kiedy dotarliśmy do rowerów, wybiła 13.00 i zaczęły spadać pierwsze krople deszczu. Niezła dokładność prognozy w telefonie.
Droga do Bledu była z górki, ja praktycznie nie puszczałam hamulca, a i tak dotarliśmy nad jezioro w 15 min.
Przemoczeni wróciliśmy do pokoju. Niestety padało już do końca dnia, więc zostaliśmy w domku.