Wstałam bardzo wcześnie, już o 6.00 byłam na nogach, ciekawość ciągnęła mnie nad jezioro. Zapytałam cicho Pawła czy idzie ze mną. Jakież było moje zdziwienie, gdy wstał i zaczął szykować się do wyjścia. Jeszcze przed śniadaniem podziwialiśmy bledskie jezioro. Piękne, spokojne, a ciszę przerywały jednie niedzielne dzwony kościelne.
Tego dnia plan zakładał, że panowie jadą do Planicy na skoki, a my relaksujemy się w miasteczku. Początkowo planowaliśmy nocleg w Planicy, ale kiedy zaczęłam szukać noclegów, okazało się, że nic nie ma. Myślałam, że już wszystko pozajmowane z uwagi na skoki. W rzeczywistości Planica to pięknie położona mała wioska, słynąca jedynie ze skoczni. Oprócz skoczni i kilku budynkó, zostają cudne góry. Sportowe emocje na żywo, to z pewnością to, co panowie sobie cenią bardzo wysoko, więc nie bez powodu wyjazd zaplanowany był tak, aby chłopcy dotarli na skoki.
A co u reszty ekipy? Pogoda cudna, idziemy na spacer nad jezioro. Robimy sobie fotki przy serduszku. Adaś najpierw spaceruje o własnych siłach, ale potem poszedł nerw, że nie wpuściłyśmy go do wody i powędrował do wózka. Wracając do naszego mieszkanka, kupiłyśmy słynne bledskie kremówki – kremna rezina, których przepis pozostał niezmienny od kilkudziesięciu lat. Ciasto pyszne, warstwa budyniowa pyszna, jednak gruba warstwa bitej śmietany przeznaczona jest dla jej miłośników, do których nie należę. Wszędzie w Bledzie można kupić kremówki, jednak tradycja ich jedzenia narodziła się restauracji w hotelu Park Hotel w 1953 roku. Każdego roku produkuje się tutaj ok. 500 tys. kremówek. A zrobiono ich już ok. 13 milionów. Gdyby ułożyć je w rzędzie sięgnęłyby z Bledu do Rzymy, a gdyby ułożyć je dookoła jeziora, powstałby mur na wysokość 7 metrów.
Chłopcy wrócili na obiad. Adaś ma swoją sjestę, a my z Pawłem ruszamy okrążyć jezioro. Trasa zajmuje ok. 6 km i jest świetnie przygotowana dla spacerowiczów. Widoki są olśniewające.
Z Polski zabraliśmy spore ilości jedzenia, ale byliśmy też ciekawi co można zjeść na mieście. Wybraliśmy się więc na kolację. Wszędzie menu podobne, aż wreszcie zdecydowaliśmy się na jedną z knajp na dużym placu. Ale posiłek niezbyt nas zachwycił i już więcej nie jadaliśmy na mieście w Bledzie. Nasze posiłki były nie tylko tańsze, ale po prostu smaczniejsze.
Po kolacji poszliśmy do supermarketu kupić chleb na śniadanie. Trzeba przyznać, że chleb mają naprawdę pyszny. Jest miękki, ale ciężki i bardzo sycący. Droga ze sklepu do domu to 900 metrów, które Adaś pokonał na piechotę. Pierwszy raz miał do czynienia z pagórkami, co sprawiało mu mnóstwo radości. Zabawnie plątały mu się nogi i cały czas chciał biegać Urwis.