Z Dambulli jedziemy do Habarany. Stąd dwa razy dziennie odchodzi pociąg do Kolombo. Tym razem jednak droga się dłuży. Widoków nie ma już żadnych, bujanie uniemożliwia zaśnięcie. W połowie trasy na dodatek okazuje się, że coś się popsuło i nie wiadomo, kiedy ruszymy. Ufff… tylko nie to. Po 40 minutach postoju usterkę udaje się naprawić i ruszamy dalej.
W Kolombo mamy spędzić 3 noce i jeszcze jedna noc zostaje na Negombo. Dlaczego aż 3 w Kolombo? Głównie wynika to z tego, że nie mieliśmy wcześniej dobrego planu i tak zostało nam tych dni niby dużo, a jednak za mało, żeby ruszyć do Trincomalee.
Wczorajszy wieczór poświęciliśmy na szukanie noclegu. Ale najpierw przeliczyliśmy nasze fundusze. Każde z nas zabrało ze sobą po 4000 zł. Było to mniej więcej tyle, ile by kosztowała zorganizowana wycieczka, odliczając bilet lotniczy. Najdroższe było safari wielorybie, kierowca samochodu pierwszego dnia, safari w parku Yala i Sigirja. Braliśmy również pod uwagę, że możemy mieć problem z ogarnięciem komunikacji, więc chcieliśmy mieć zapasową kwotę na ewentualnego kierowcę z samochodem.
Okazało się, że dotychczas wydaliśmy niewiele ponad połowę z tej kwoty. Wyjścia są dwa. Albo utrzymujemy standard podróży i to co zostanie wymieniamy z powrotem na $. Albo…. Zupełnie nieracjonalnie bierzemy jakiś super hotel i przez 3 dni żyjemy jak w zamku. Tak z ciekawości popatrzmy na te hotele… mhmmm… No jasne, że jesteśmy nieracjonalni!!! 4 – gwiazdkowy hotel Mandarina z basenem na dachu, siłownią i śniadaniami w formie bufetu! A jak!!! Do tej pory jedliśmy i spaliśmy za grosze, sępiliśmy na tuktuka, jeżdżąc autobusami i pociągami, chodziliśmy na pieszo i omijaliśmy obiady, jedząc przekąski, a teraz absurdalnie wydajemy wszystko na hotel!!!
Logiki i sensu w tym nie ma. Ale co tam. Cytując Króla Juliana:
„Szybko! Zanim dotrze do nas, że to bez sensu!” Po wielu godzinach drogi dojeżdżamy do Kolombo, przesiadamy się do kolejnego pociągu. Jedziemy 3 stacje w okolice hotelu. Wysiadamy, a tu ulewa straszliwa. Co prawda, to nie nawałnica, ale deszcze jest dotkliwy.
No jasne, że nie bierzemy tuk tuka. Po co?! Hotel jest przecież dość blisko. Zanim do niego dotrzemy, jesteśmy przemoczeni. Niektóre kałuże których nie udało się ominąć, sięgały nam do kolan. Czuliśmy się, jakbyśmy przemierzali rzekę. Płaszcze praktycznie nas nie uchroniły. Miałam wrażenie, że pada z każdej strony, nawet od dołu. Wreszcie z pomocą przechodniów, znaleźliśmy go. Stanęliśmy pod daszkiem i myślimy co zrobić. Pod hotel podjeżdżają auta z gośćmi. Pracownicy wybiegają z parasolkami i otwierają drzwi. Yhy… Nami jakoś nikt się nie interesuje. Chyba nie wyglądamy na gości hotelowych. Przemoczeni, z plecakami i minami jak mopsy. Chociaż chce nam się trochę śmiać. Wreszcie ktoś pyta, czy my do hotelu, właściwie to… tak. Dobra, wchodzimy. Stoimy przy recepcji. Obsługa jest bardzo miła, trochę żartujemy, wypełniamy karty, a wokół nas robi się coraz większa kałuża. No po prostu wpuścić nas na salony! Przynoszą nam soczki powitalne, ktoś zabiera mokre plecaki – współczuję… Wreszcie możemy iść do pokoju. Szybko bierzemy plecaki, żeby już nie wprawiać nikogo w zakłopotanie, do windy i na górę. I oto jest. Nasz piękny, wymarzony pokój. Z cudowną łazienką, łóżkiem szerszym niż dłuższym, szlafrokami i różnymi innymi drobnostkami, które dają uczucie luksusu, typu kapcioszki. Cieszymy się jak dzieci. Pora przebrać się w coś suchego. No tak… Tylko w co? Wyciągamy wszystko z plecaków. Ubrania są tak mokre, że można z nich wyżymać wodę. Jakimś cudem uratowało się po jednym komplecie ubrań. Szok i niedowierzanie. Jeest! Mamy w czym iść na kolację. Na dworze leje, pozostaje hotelowa restauracja. A tam szwedzki stół za cenę ok. 50 zł. Bardzo drogo jak na Sri Lankę. Tyle to nie wydawaliśmy na posiłki przez 2 dni.
Jedzenie jest wyborne, skrzypek gra nastrojowe melodie, jest pięknie. Jedyne co nam doskwiera, to fakt, że inni poubierani są elegancko, a my w japonkach, a ubrania też pozostawiają wiele do życzenia. Wreszcie zaczyna nas to bawić i zabieramy się za jedzenie.
Patrzymy na zachodzące słońce nad oceanem, jemy pyszną kolację w eleganckim wnętrzu, nie dokuczają nam komary, deszcz, zaduch i wilgoć. Wnętrza są klimatyzowane i czyste. Ech, super jest.
Wreszcie się wyśpię bez robaków i bez klejącego się, mokrego prześcieradła zamiast kołdry.
Chociaż cały wyjazd w takim hotelu, to chyba trochę nudnawo by nam było . Zaznać trudu podróżowania, to jest to :)