26 grudnia 2004 roku ma miejsce podwodne trzęsienie ziemi na Oceanie Indyjski, które powoduje ogromne fale tsunami. Dotykają one wybrzeży Indonezji, południowo-wschodnie wybrzeża Azji, a także Somalii w Afryce. Łącznie zginęło wówczas 294 tys. ludzi.
Sri Lanka, zupełnie się tego nie spodziewając otrzymała 2 ciosy. Najpierw fala uderzyła w wybrzeże wschodnie, a kolejna fala w zachodnie, odbiwszy się od wybrzeży Indii. Fala w niektórych miejscach sięgała nawet 3 km w głąb lądu. Zginęło 29 744 osób. W porwanym przez fale pociągu było 1600 osób, z czego uratowano 300 osób. Okazało się natomiast, że w Parku Yala uratowało się mnóstwo dzikich zwierząt, które zdążyły schronić się na wyżej położonych terenach. Prawdopodobnie wyczuły one, że zbliża się niebezpieczeństwo. Ci bardziej sceptyczni uważają, że zwierzęta biegają szybciej niż ludzie i dlatego zdążyły uciec. A może obydwie teorie są prawdziwe?
W tamtym czasie Sri Lanka była w trudnej sytuacji politycznej. Na terenie kraju panowała wojna domowa pomiędzy Tamilskimi Tygrysami a siłami rządowymi. Państwo było wyniszczone i biedne. Ludzie nie mieli domów, a rozkładające się zwłoki niosły ryzyko epidemii. Co więcej rozpoczęły się kradzieże, a dodatkowe zagrożenie stanowiły miny przeciwpiechotne, które zostały wypłukane i wyrzucone na brzeg przez fale. Sri Lanka borykała się ze straszliwi problemami.
Na szczęście na czas akcji ratunkowej doszło do rozejmu i dotychczasowi wrogowie zjednoczyli siły. Tamilskie Tygrysy i Rząd podjęli próbę współpracy na czas akcji ratunkowej.
Ślady po tsunami widzimy do dziś. Część domostw stoi zniszczona i pusta, czy nikt nie chce tu wrócić czy może nie ma już właścicieli…? Domy chociaż odremontowane, to jednak mają w sobie mnóstwo wilgoci. Nie zdziwmy się zatem widząc grzyby na ścianie i czując zatęchły zapach w pomieszczeniach.
W drodze do Galle mijamy pozostałości po domach, zatrzymujemy się przy Pomniku Ofiar Tsunami, które zginęły w pociągu. Pomnik jest jednocześnie zbiorą mogiłą. Jedną z wielu…
W Galle znajduję się fort, wpisany na listę UNESCO.
Fort Galle jest największym zachowanym miastem fortowym, które wznieśli Europejczycy w Azji. Zajmuje obszar 700x400 m. Wielokrotnie przebudowywany, ostateczny kształt nadali mu Holendrzy w XVII w. Tyle oficjalnie, a teraz nasze przeżycia w tym miejscu.
W Galle zauważamy, że coraz trudniej wysiadać nam z klimatyzowanego auta. Wilgotność klei nam ubrania do skóry, oddycha się tak jakby się miało mokry ręcznik na twarzy i ciężki kamień na klatce piersiowej. Wybieramy się na krótki spacer. Kierowca wysyła „Syna”, aby nam towarzyszył, jednak ten uśmiechając się mówi, że damy sobie radę. Widać już inny sposób myślenia, młody chłopak już wie, że nie trzeba towarzyszyć nieporadnym turystom cały czas. Obserwacje zachowania kierowców wobec turystów tak mnie fascynują, że już przez cały wyjazd będą to czynić!
Na wybrzeżu czujemy lekki wierszyk, przynoszący orzeźwienie. Na horyzoncie widzimy ciemnogranatowe chmury, zanosi się na ulewę. Lankijczycy praktycznie zawsze mają przy sobie parasolkę. Sri Lanka jest bardzo zieloną wyspą, co oznacza, że deszcze są tutaj często, w trakcie naszego pobytu, właściwie codzienne. Tymczasem wracamy do auta. Spacerowaliśmy może z 15 minut i bardzo się tym spacerem zmęczyliśmy. Trudno jest wziąć głęboki oddech. Z ulgą chowamy się w chłodnym wnętrzu samochodu. To już ostatni przystanek. Jedziemy prosto do Mirissy. Po drodze rozpętała się najprawdziwsza tropikalna ulewa. Patrzyłam na to z niedowierzaniem. Wycieraczki nie nadążały zbierać, ja nie widziałam nic przez szybę. Kierowca jednak niewzruszony jechał dalej. Gdy dojechaliśmy do Mirissy, wszystko się uspokoiło. O ulewie świadczyły jedynie ogromne kałuże i pozrywane gałęzie.
Rozstaliśmy się z naszymi towarzyszami, odbierając wizytówkę z numerem i jeszcze raz rozmawiając przez telefon z panem, z którym się dogadywałam z Polski. Jasne, że zadzwonię, jeśli będziemy potrzebować. Tak, wiemy, że autobusami jest niebezpiecznie i długo się jedzie. Dobrze, będę dzwonić jak coś, tak mam wizytówkę. No, też lofciam… Uff, skończyło się. Od teraz pozostaliśmy bez szklanej bańki, zatem na podbój Sri Lanki marsz! No jasne, że trzeba coś zjeść!
Zrzućmy zatem plecaki i chodźmy. Mirissa to dość turystyczna miejscowość, która wciąż się rozwija. O zachodzie słońca dotarliśmy na plażę. Jest szeroka, piękna i w ogóle niezatłoczona. Zajęliśmy miejsca w jednej z knajpek. Kolacja z widokiem na zachodzące słońce nad oceanem. Tak zakończyliśmy pierwszy dzień na Sri Lance.