Safari po rzece
Madu było zarówno fantastyczne jak i zniechęcające.
Teoretycznie nasz kierowca załatwił nam zniżkę na to safari, zapłaciliśmy 6750 LKR/2 os. W ramach safari mieliśmy kilka przystanków. Niestety na etapie kupowania nikt nam nie powiedział, że po drodze trzeba przygotować się na drobne wydatki. Wolałabym już na wstępie zapłacić wyższą cenę niż później mieć takie niespodzianki i się zastanawiać czy ktoś mnie naciąga albo czy nie zaliczam jakiejś obyczajowej wpadki. W rejs popłynął z nami syna przyjaciela naszego kierowcy (zwanego dalej po prostu "Synem" ;). Także mieliśmy zapewnioną maksymalną opiekę, jak zawsze :)
Safari po Madu było cudownie relaksujące. Pogoda był cudna, a my mieliśmy okazję spotkać się z lankijską fauną. Zobaczyliśmy ukrytego w cieniu krokodyla, warana, który wyglądał jakby pozował do zdjęcia, olbrzymie nietoperze i niezliczoną ilość ptaków. Po drodze minęliśmy farmy krewetek i maleńką świątynkę. Było wspaniale i właściwie gdyby tylko został ten rejs, to czas spędzony na łódce byłby wręcz idylliczny.
Jednym z przystanków była
wyspa cynamonowa. Myślałam, że odwiedziny na wyspie to będzie jakiś krótki spacer pośród drzew cynamonowych. W rzeczywistości było inaczej. Na wyspie przyjęły nas 2 panie. Dały herbatę cynamonową i zademonstrowały króciutko jak powstaje przyprawa cynamon. Znacznie dłużej trwała prezentacja produktów z cynamonu, które można było kupić. Zupełnie nie wiedziałam jak się zachować. Czy herbata była wliczona w cenę wycieczki, czy może te panie zupełnie niezależnie próbują sobie dorobić? Czy każdej trzeba zostawić napiwek i jeszcze powinniśmy coś kupić? Niby nieduże kwoty, ale to pierwszy dzień, nie wiedzieliśmy ile wydamy w kolejnych dniach. A wizyta na wyspie cynamonowej nie zachwyciła nas, nie potrzebowaliśmy żadnego z produktów, a tym bardziej nie chcieliśmy już od pierwszego dnia zbierać pamiątek i ich dźwigać. Wreszcie poszliśmy na kompromis, kupiliśmy olejek, ale napiwku nie zostawiliśmy. Dziś kiedy już wycieczka minęła i okazało się, że została nam gotówka, mam wyrzuty sumienia, że jednak nic nie zostawiliśmy, ale pierwszego dnia, kiedy jeszcze nie mieliśmy noclegów i nie wiedzieliśmy jak wyjdzie z przemieszczaniem się po wyspie, trudno było podjąć decyzję. Tym bardziej, że wycieczka po Madu kosztowała prawie 150 zł/2os. I to by była cena tylko za sam rejs?! A za przystanki, które są na trasie rejsu trzeba jeszcze płacić?
Kolejny przystanek, którego szalenie nie mogłam się doczekać to była:
fish farm. Wkłada się stopy do jednego z baseników z rybkami i korzystamy z peelingu. Najlepiej zacząć od tych najmniejszych, bo są najdelikatniejsze. Było fantastycznie, rybki łaskotały, ale było to bardzo zabawne. W pewnym momencie dostaliśmy karmę dla rybek. Kiedy się ją wrzuciło, rybki zaczęły się kotłować, a ich delikatne ciałka masowały stopy. Spędziliśmy tu mnóstwo czasu, było cudownie, relaksująco i wesoło.
Na koniec pytam "Syna", czy za ten pokarm powinniśmy zapłacić. Chłopak powiedział, że coś można zostawić. A ile? No według uznania. Hmmm… Podeszłam do pana, który dał mi pokarm dla rybek i dałam napiwek. Niestety nie pamiętam już dziś ile. Ale pan podążył za mną, mówiąc, że mało. Dałam drugie tyle, pan dalej mówi, że mało. Mówię do „Syna”, że ile powinnam zapłacić, on gada ze Staruszkiem. Wreszcie podaje kwotę. Daję. A Staruszek, że to było za 1 osobę. Ja już zaczynam się mocno irytować za całą sytuację. Albo jest kwota jakaś ustalona albo będzie tak mówił, mało i mało, aż mi się skończą pieniądze w ręku. Już podenerwowana, mówię, że nic z tego nie rozumiem. Ów „Syn” zmieszany (czy oni w ogóle się denerwują kiedykolwiek) kładzie mi rękę na ramieniu i mówi: „Everything is Ok”, po czym wyjmuje pieniądze ze swojej kieszeni i płaci Staruszkowi. Ech… ja czuję się jeszcze gorzej. W łodzi chce mu oddać to, co dał temu człowiekowi, on odmawia, ale upieram się. Do dziś nie wiem o co chodziło.
Prawda jest taka, że w moim europejskim przekonaniu, kiedy płacę za jakąś usługę, to już nie muszę mieć przy sobie żadnych pieniędzy. Podana jest kwota i już. A tutaj okazuje się, że po drodze jeszcze sączą z nas pieniądze. To nie są jakieś duże kwoty, ale podsumowując cały dzień, zaczyna się tego zbierać trochę. Ach i na koniec napiwek dla wioślarza. Ile? Jeśli wioślarzowi damy kwotę x, to znaczy, że kierowcy za cały dzień powinnam dać 2x, a ponieważ jest ich dwóch, to powinnam dać 4 x?! Aaaaaaa… Tego dnia wieczorem przeszukaliśmy internet pod hasłem: „Sri Lanka – napiwek – ile”.
Na szczęście tylko ten pierwszy dzień był taki odrobinę niesmaczny. Swoją drogą, ciekawe czy to dlatego, że pierwszy dzień i musimy się rozeznać w obyczajności, czy to dlatego, że wynajęliśmy kierowcę i wpadliśmy w turystyczny wir wyciągania pieniędzy.
Tak, wiem jak ten wpis wygląda. Najchętniej zapomniałabym o tym, bo w rzeczywistości powyższe zdarzenia nie miały wpływu na nasze postrzeganie tej wyprawy. Piszę to, nie z powodu potrzeby narzekania, ale dlatego, że ja przed wyprawą chciałabym wiedzieć o takich rzeczach. Mimo wszystko wykupiłabym tę wycieczkę jeszcze raz, ale gdybym była świadoma, jak się zachować i co jest w cenie, ten czas spędzilibyśmy bez niepotrzebnych emocji.
Także wierzcie mi, mimo wszystko bardzo nam się podobało, praktycznie cały czas cieszyły nam się mordki i już złapaliśmy pierwszą opaleniznę. :) :) :)
Wracamy do auta. Na kolejny przystanek namówił nas kierowca. Błąd! Mogliśmy spokojnie sobie to darować.
Kopalnia kamieni szlachetnych. 5-minutowa pokazówka dla turystów, zakończona długą wizytą w sklepie, z której oprowadzający nie chciał nas wypuścić. „Oprowadzanie” po kopalni było darmowe. Zapewne „przewodnik” ma prowizję od sprzedanej biżuterii w sklepie. Byliśmy koszmarnymi klientami. Może ostatniego dnia byśmy coś kupili na pamiątkę, ale pierwszego dnia wydawać kilkadziesiąt dolarów na kamienie szlachetne, nie dość, że drogo, to jeszcze cały czas bać się czy biżuteria się nie zgubi. Pan z kwaśną miną wreszcie pozwolił nam odejść.
Jedziemy dalej.