Między mną a Paweł atmosfera zaczęła gęstnieć, czego przyczyną było moje jak ja to nazywam „delikatne niezadowolenie”. Miałam dość kiepski humor z powodu jakości zorzy jaką widzieliśmy. Zgadza się, na zdjęciach wyszła bardzo ładnie, ale mnie nie powaliła, nie oniemiałam, nie zachwyciłam się do utraty tchu. Gołym okiem wyglądała jak mgiełka albo chmura pierzasta. Czyżby dopadł mnie syndrom paryski tylko na innej szerokości geograficznej? Z kolei Paweł uważał, że powinniśmy docenić to co udało nam się zobaczyć, że zorza wychodzi tak pięknie na zdjęciach, a wszyscy piszą o tym, że w rzeczywistości nie ma tak żywych kolorów, ponieważ ludzkie oko nie jest w stanie tego zarejestrować. Co więcej, to był okropny tydzień dla zorzy i z tego co rozmawialiśmy z ludźmi, to nikomu nie udało się zobaczyć zorzy, a z powodu śnieżycy biura turystyczne odwołują wszystkie wyjazdy. Zatem i tak mieliśmy dużo szczęścia, że o 2 nad ranem nie spaliśmy i chociaż na zdjęciach uchwyciliśmy zorzę. No niby ja to wszystko wiem, ja rozumiem i cieszę się tak jakby… ale ja tak bardzo chciałam oniemieć z zachwytu. Wreszcie przeliczyliśmy jeszcze raz nasze oszczędności. Przed wyjazdem odliczyliśmy pieniądze tylko na jedzenie, ponieważ wszystkie atrakcje mieliśmy opłacone wcześniej. Na szczęście okazało się, że te nasze konserwy wystarczą na cały wyjazd, więc wymienione korony możemy przeznaczyć na zorzę. Tadam! Ruszamy na poszukiwania odpowiedniej oferty i modlimy się o odpowiednią pogodę!
KLIK