To był jedyny dzień, który mieliśmy spędzić w całości na Phi Phi, dlatego postanowiliśmy zerwać się jeszcze przed świtem i szybciutko na plażę. Tam spacerowaliśmy samotnie, czekając na wschód słońca. Spędziliśmy tak może 2, może 3 godziny. Nie wiemy, ponieważ prosto z plaży poszliśmy na śniadanie, a potem do domku przygotować się na dłuższy spacer. Było między 8.00 a 9.00. Czas płynął gdzieś obok,
Czekając aż pierwsze promienie słońca ogrzeją nas nakręciliśmy kolejnego sms-a
SMS#16Ruszyliśmy spacerem w stronę słynnego punktu widokowego. Niby pół godziny, ale zmęczyliśmy się okrutnie. Widok, jaki się stamtąd rozpościerał wynagrodził nam tę wspinaczkę. Następnie ruszyliśmy w stronę miasta, bo przecież blisko się wydawało.
O tym jakie mrożące krew w żyłach przygody nam się przytrafiły szczegółowo opisujemy na stronie.
A tymczasem w ferworze walki, nie wiedząc kiedy udało nam się dotrzeć do samego centrum miasta. Turystów brak. Odnaleźliśmy słynną, śliczną plażę, a tam oprócz kilku biegających osób również nikogo nie było. Jak bosko. Ogromna radość i wzruszenie, że się dało, że dotarliśmy. Jeszcze kilka lat temu nawet byśmy nie pomyśleli, że gdziekolwiek samolotem polecimy, a cóż dopiero taka wyprawa. Takie widoki, takie piękno. Trudno uwierzyć, ręka ścierpnie od szczypania się. Ale jesteśmy. Właściwie to zanurzając się coraz bardziej niewiele się do siebie odzywaliśmy, każde z nas chciało nacieszyć wszystkie zmysły tym widokiem, poczuciem ciepła bijącym od nieba i od wody, kolory żywe, szumiące...
Do hotelu wróciliśmy już łódką, wystarczy przygód na dziś. I aż do wieczora spędzaliśmy czas na plaży, nurkując,oglądając rybki, leżąc na plaży i nawet ulewa nas zmoczyła.
Niestety ostatnia noc dała nam się mocno we znaki, tak że powrót do Bangkoku okazał się mordęgą. O tym jak sobie załatwiliśmy takie zakończenie rajskiego pobytu, o tutaj:
KLIK