Drugiego dnia zrobiliśmy jeden z najtrudniejszych szlaków w Khao Yai. 6 – godzinny spacer w wilgotnym, tropikalnym klimacie, z czego część polegała na wdrapywaniu się pod górkę. Dżungla nie była dziś do nas przyjaźnie nastawiona, nie odzywała się do nas i nie pokazywała swoich skarbów, nie zobaczyliśmy zbyt wielu zwierząt.
Beer upolował dla nas niegroźnego czarnego skorpiona i pouczył, aby wszędzie w Tajlandii zamykać plecaki i sprawdzać buty przed założeniem, ponieważ małe brązowe skorpiony są jadowite. Ich ukąszenie wymaga pobytu w szpitalu.
Tego dnia widzieliśmy dwa węże. Pierwszy to pomarańczowa odmiana naszego znajomego z pierwszego dnia, a drugi, brązowy jest o tyle ciekawy, że w przypadku dotknięcia śmierdzi i robi się obślizgły. Spacer zakończyliśmy pośród wysokich traw otaczających wieżę widokową Nong Pha Chi.
Pyszny obiad zjedliśmy w towarzystwie jeleni sambar. A po obiedzie Beer jakimś sobie tylko znanym sposobem wypatrzył dzioborożce. Podsunął nam również pomysł, aby przystawić mały cyfrowy aparat do lunety, dzięki czemu mamy zdjęcia ptaków z bliska. Gołym okiem nie sposób było je odróżnić. Siedziały bardzo wysoko, zlewając się z liśćmi.
Do wieczora poszukiwaliśmy słoni, które niestety nie chciały wejść na drogę tuż przed naszym samochodem… bo tak właśnie szuka się tutaj słoni… może akurat wejdą na drogę.
I tak kolejny fascynujący dzień dobiegł końca, a noc okazała się okropna. Hałasowały nie tylko gekony, ale jeszcze inne nieznane nam stworzenia, które sądząc po dźwiękach bardzo szybko przemieszczały się po pokoju, a wyobraźnia w nocy pracuje na pełnych obrotach. Następnego dnia Beer mnie uspokoił, ze grzechotniki nie wydają dźwięków ot tak... więc to jednak nie był grzechotnik, ale spałam może 2 – 3 godz.
SMS z Tajlandii 6