Pobudka o 4 rano. Pakujemy się, odbieramy nasz maleńki pakiet śniadaniowy i ruszamy na ulicę w poszukiwaniu taksówki. Długo nie musieliśmy czekać. Taksówkarz bardzo szybko dowiózł nas na miejsce. Jechał szaleńczo szybko, trąbił, mrugał światłami. Nie wiemy właściwie czemu, bo nie prosiliśmy o szybką jazdę. No ale szczęśliwie dotarliśmy 45 minut przed czasem.
Za busa do Pack Chong zapłaciliśmy tylko 160 THB, w połowie drogi była króciutka przerwa na tankowanie i toaletę, wreszcie dojechaliśmy do dworca autobusowego w Pak Chong. Dworzec!!! Ha! Pytałam się 2 razy czy to na pewno dworzec. Od zwykły mały sklepik ze staruszkiem za biurkiem na chodniku. Znów obawy czy to na pewno dworzec, bo właśnie tu miał nas odebrać nasz przewodnik z Tontan Travel.
Rozglądałam się nerwowo, aż wreszcie go zobaczyłam. Niski, drobny Taj ubrany w wysokie buty i ubranie w maskujących odcieniach zieleni, sprawiał wrażenie sympatycznego, siedział na otwartej klapie samochodu. Beer okazał się profesjonalistą, świetnie znał się na przyrodzie, był nią zafascynowany i pełen entuzjazmu. Te 3 dni, chociaż spędzone w dżungli i dość męczące fizycznie dały nam niesamowity spokój i odprężenie psychiczne. Usiedliśmy wygodnie w naszej limuzynie i ruszyliśmy do Parku Khao Yai. Ledwie opuściliśmy miasto, a już samochód się zatrzymał, Beer rzucił: „I saw something” – to zdanie miało nam towarzyszyć przez następne 3 dni i już zawsze budziło w nas podekscytowanie.
Pierwsze zwierzę jakie spotkaliśmy to wąż, śliczny, biały, wyglądał jakby się uśmiechał. Był to Oriental Whip Snake, czyli wąż bicz. Miał piękne, wielkie oczy z poziomą źrenicą, wyglądał, jakby puszczał oczko.
Pierwszy postój w Khao Yai był w punkcie widokowym. Dostaliśmy na nim skarpety chroniące przed pijawkami i usłyszeliśmy jak wygląda nasz plan.
Wreszcie mieliśmy rozpocząć 3-godzinny spacer po ścieżkach wydeptanych przez słonie.
Mieliśmy przyjemność powąchać drzewo cynamonowe, zobaczyć gibony, które nigdy nie schodzą z drzew, czarną wiewiórkę, gatunek zagrożony wyginięciem, makaki czatujące przy drodze na jakąś przekąskę, przyniesionego przez przewodnika horned tree lizard, polska nazwa jest trudniejsza: kolcokarkama zbrojna.
Po obiedzie zobaczyliśmy wodospad Haew Narok, przy którym kręcono scenę skoku w
Niebiańskiej Plaży z Leonardo Di Caprio. Droga prowadziła po bardzo stromych schodach i nieźle się umęczyliśmy, Beer nie poszedł z nami, naśmiewaliśmy się, że pewnie wymiękł i nie chciało mu się iść. Jednak Beer nie próżnował. Kiedy nas zobaczył, dał nam przekąskę ryżowo – jajeczną, zawiniętą w liść bananowca i pokazał wylegującego się warana.
Wieczorem mieliśmy jeszcze bezowocne nocne safari ze strażnikiem parkowym. Nocleg, który mieliśmy w cenie znajdował się na terenie dżungli. Na placu przed naszym budynkiem Paweł zauważył jeżozwierza. Nie przypuszczaliśmy, że te fascynujące zwierzęta mogą być takie duże. Niestety padły nam baterie w aparacie i nie udało się zrobić zdjęcia, ale cieszyliśmy się jak dzieci, dopóki nie weszliśmy do pokoju. Staro, brudno, spróchniale, a łazienka zardzewiała. Wszędzie pełno robali, na ścianach gekony. Po kilku minutach marudzenia, zjedzeniu skromnej kolacji, zawinięciu szczelnie w kołdrę, nasmarowaniu środkiem odstraszającym komary, pod wiatrakiem zasnęliśmy snem kamiennym na całe 11 godzin.
SMS z Tajlandii 4SMS z Tajlandii 5