To już nasza ostatnia doba w Rzymie. Zostało jeszcze mnóstwo rzeczy do zobaczenia, ale trzeba z czegoś zrezygnować. Postanowiliśmy pójść do Parku Zakochanych, czyli do
Villi Borghese. Park ma kształt serca i jest pełen uroczych alejek, fontann i rzeźb. Nas najbardziej zachwyciły awanturujące się papużki. Trudno było zrobić im zdjęcie, świetnie chowały się gałęziach drzew i poruszały się bardzo zwinnie i szybko. Na wysepce pośrodku jeziora znajduje się świątynia grecka ku czci Eskulapa. Bardzo dużo spędziliśmy tu czasu i Paweł zrobił mnóstwo zdjęć. Ale nie żeby mi! Jak nie mi, to mógł chociaż tę świątynię fotografować. Ale nie! Paweł fotografował KACZKI!!! Wyglądały tak samo, jak kaczki w Parku Skaryszewskim, ale te akurat były kaczkami włoskimi i wymagały szczególnej uwagi! Mówiłam, zrób mi zdjęcie, zrób zdjęcie łódkom, może tej świątynie zrób. Wszystko na nic. Kaczki pochłonęły go do tego stopnia, że zupełnie nie zauważył, że to ja pozuję do zdjęcia, nie one! Co jak co, przyznać trzeba, bardzo ładne mu te kaczki wyszły. Wreszcie zauważył, że ludzie dookoła przyglądają mu się z zaciekawieniem, czemu on właściwie te kaczki fotografuje i zgodził się pójść dalej.
Wczorajsze cappuccino tak mi zasmakowało, że skusiliśmy się na kolejne w tym uroczym Parku. Posiedzieliśmy chwilkę, czekając na główne wydarzenie tego dnia.
Około 11.30 stawiliśmy się na Placu św. Piotra. Za chwilę miał się rozpocząć
Anioł Pański. Kiedy papież pojawił się w oknie, po pierwszych oklaskach na placu zapadła idealna cisza. W takim tłumie ludzi nikt nawet nie szeptał. Niesamowite.
Dziś mogę powiedzieć, że widziałam wszystkich trzech papieży na żywo. Naszego Jana Pawła widziałam mając 13 lat, gdy był w Łowiczu w 1999 roku. Przejechał papa mobile tuż obok naszego sektora, podobnie jak Papież Benedykta XVI, który 2006 przemawiał do młodzieży na Krakowskich Błoniach. Byłam wtedy w liceum i całą noc spaliśmy na siedząco na karimatach, czekając na poranną mszę. A teraz to ja przyjechałam w odwiedziny do Franciszka.
Po Aniele Pańskim razem z tłumem ruszyliśmy Via della Conciliazione. Poczuliśmy głód, więc w restauracji na wąskiej uliczce zamówiliśmy menu dia. We Włoszech podobnie jak w Hiszpanii takie menu dnia najbardziej się opłaca. Za stosunkowo niewielkie pieniądze otrzymujemy 2 dania i napój, a czasem nawet deser. My wzięliśmy opcję z brushettą i makaronem.
Popołudnie spędziliśmy na kupowaniu pamiątek. Niedziela jest fatalnym dniem na zwiedzania Rzymu. Wąskie uliczki zalewają tłumy pielgrzymów, przez które ciężko się przebić. We wszystkich ważniejszych miejscach ustawiają się długie kolejki. Cieszyliśmy się, że nie musimy w nich stać.