Weekend w Tallinie to pomysł św. Mikołaja.
Mało miałam czasu na przygotowania, bo tylko od Wigilii do 7 stycznia, ale bardzo się ucieszyłam. Dzięki tej podróży mogę powiedzieć, że mam więcej odwiedzonych państw niż lat!!! Oby się to utrzymało!
Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy jak bardzo obfity w podróże będzie rok 2023, ale to był dobry początek :)
Do Tallina jedziemy na jedną noc. Na zwiedzanie starego miasta i wieczór na jarmarku świątecznym w zupełności wystarczy, zwłaszcza tak mroźną porą, ale fajnie byłoby zostać troszkę dłużej, żeby bardziej się rozgościć w stolicy Estonii.
Lot trwa ok. 1 h 40 min, zegarki przestawiamy o godzinę do przodu i o 13:20 jesteśmy na lotnisku w Tallinie.
Od razu kupujemy bilety na tramwaj i wysiadamy pod bramą Viru, gdzie przekraczamy granice Starego Miasta Tallina.
Paweł jest zimnolubny. Podczas naszej polskiej zimy potrafi chodzić w samej bluzie, a kiedy jesteśmy na wsi, nawet nosi krótkie spodenki. W naprawdę mroźne dni, zakłada jesienną kurtkę, ale od lat nie ma kurtki zimowej.
Tak też się wybrał do Tallina. Skoro tam jest zimno, to jedzie w jesiennej kurtce.
Dał się namówić na zabranie czapki, rękawiczek i komina na szyję. Tak na wszelki wypadek.
Kiedy tylko wysiedliśmy z tramwaju, twarze nam sparaliżowało i Pawcik szybciutko zaczął szukać czapki w plecaku.
Temperatura -13 stopni w Tallinie to zupełnie coś innego niż -11 stopni w Polsce w nocy. Bo to była najniższa temperatura w Polsce, na Mazowszu tej zimy.
Ten mróz tak niesamowicie szczypał w policzki, że przez większość czasu wyglądałam jak laleczka matrioszka.
Na szczęście hotel mieliśmy na starym mieście, 2 minutki spacerem od jarmarku świątecznego, co bardzo ułatwiało decyzję o tym, żeby jednak opuścić pokój i skoczyć na stare miasto na spacer.