Korzystając z okazji, że mam przy sobie mojego towarzysza życia i podróży, ruszamy na zwiedzanie stolicy prowincja Huelva, czyli zwiedzamy Huelvę :D Czasu nie za wiele, mam tylko kilka godzin wolnego, ale coś z pewnością zobaczymy.
Sama prowincja Huelva odegrała znaczącą rolę w historii świata, ponieważ to właśnie stąd, a dokładnie z portu w Palos de la Frontera, Krzysztof Kolumb w 1492 r. wypłynął na poszukiwanie drogi do Indii. Jak wiemy takowej nie znalazł, ale za to został okrzyknięty odkrywcą Nowego Świata. Dzisiaj już wiemy, że to nie on odkrył Amerykę, jednak to on jako pierwszy swoje odkrycie udokumentował, stąd już na zawsze odegrał kluczową rolę w dziejach odkryć geograficznych.
Huelva trzyma się swojej roli jaką odgrywa na Szlaku Kolumba i wokół niej buduje swoje turystyczne zaplecze. Na Plaza de las Monjas znajdziemy pomnik Kolumba. Krążymy po uliczkach starego miasta, atmosfera jest senna, to pora sjesty, mało ludzi na ulicach, większość knajp jest pozamykana, ale udało nam się znaleźć lokal, w którym Paweł zamówił upragnioną paellą.
Docieramy do Muelle de Rio Tinto. Wybudowany w 1876 r. dok służył do handlu surowcami. Jego długość to 1165, a spacerować można na różnych poziomach.
Kilka tygodni później zupełnie przypadkiem trafiłam Huelvie również do Parku Alonso Sanchez, który jest dość specyficznym miejscem. Widać w nim ogromny potencjał na bycie jednym z piękniejszych miejsc Huelvy, a jednak spacerowiczów w nim brak. Otoczony wysokimi murami, prowadzą do niego schody, a zielonej trawy w nim nie znajdziemy. Miejsce jest spokojne, ciekawe architektoniczne, wprawne oko fotografa wychwyci tutaj wiele pięknych kadrów.
Do Huelvy wróciłam jeszcze raz. Tym razem wieczorem z moją rezydentką – Pauliną przyjechałyśmy na święto Colombinas. Jest to coroczna fiesta ku czci Kolumba i jego podróży. Miałam okazję zobaczyć jak wyglądają fiesty w Hiszpanii. No cóż… Na miejscu uświadomiłam sobie, że oczekiwałam flamenco, pomarańczy, koni, muzyki i wszelkiego rodzaju folkloru. Fiesta jednak to połączenie festynu, wesołego miasteczka, stoisk z jedzeniem a także mini alejki z prowizorycznymi klubami, gdzie można by potańczyć, jeśli zostanie się wpuszczonym przez ochroniarzy i oczywiście zapłaci za wstęp. Dwie rzeczy mnie jednak zafascynowały. Namioty bractw, w których sprzedawano napoje. Nie mam pojęcia o co chodzi z tymi bractwami, ale brzmi jak z amerykańskiej komedii. A także koncert z piękną hiszpańską muzyką, gdzie w pewnym momencie słuchacze zaczęli tańczyć sewillanę. Wyglądało to przepięknie i poczułam się usatysfakcjonowana. :)