Wiosna coś się u nas trochę leni, więc wyruszamy jej na spotkanie. Pełen gaz – kierunek Południe!
Naszym celem jest niewielka Słowenia, po drodze postój na nocleg w Wiedniu. Na wycieczkę ruszamy w stałym 5 osobowym składzie. My, mój brat i jego rodzinka, w tym 2,5 – letni Adaś. To będzie duży sprawdzian dla naszego Małego Podróżnika, jak wytrzyma tak długą trasę? Dwulatek zamknięty w aucie na jakieś 7-8 godzin może stać się wyjątkowo niebezpieczny. :P
No cóż, podejmujemy ryzyko i dzień przed wyjazdem nastawiamy budziki na… hm… nie nastawiamy. Jak Adaś wstanie, to pojedziemy. :D
Adaś ma chyba wrodzony zmysł podróżniczy, ponieważ obudził się pięknie ok. 5.00. O godzinie 6:30 po wycałowaniu przez babcię na wszystkie strony i licznych groźbach płynących na nasze marne głowy, jeśli dziecku coś się stanie, ruszamy w drogę.
Trasa przebiegła zaskakująco dobrze, a parę minut po 13:00 przekroczyliśmy granicę naszego 28 państwa – Austrii. Dotychczas byliśmy tutaj raz na stacji benzynowej podczas postoju i dwa razy spaliśmy na super wygodnym i cichym wiedeńskim lotnisku. Ale to się nie liczy!
Dopiero teraz mieliśmy po raz pierwszy zobaczyć i odrobinę zwiedzić Wiedeń.
Wszystkie noclegi mieliśmy zaplanowane w pokojach z kuchnią, więc zabraliśmy są sobą mnóstwo jedzenia, wiadomo, samochodem można. Do tego osobna torba z jedzeniem dla Adasia, jego łóżeczko, krzesełko, materac i podusia. Odrobinę ubrań i bagażnik ledwie się domknął. Nic to. Prawdziwe wyzwanie przychodziło wtedy kiedy trzeba było to wnosić do pokoju. Na początek mała rozgrzewka: jedynie 2 piętro. Stoimy na awaryjnych, bo oczywiście parkować nie można i wyładowujemy nasz dobytek.
Chłopcy jadą odstawić auto na parking podziemny, Adaś układa się do zasłużonego snu, zjadamy kolację i ruszamy z Pawłem zwiedzać Wiedeń.