Jemy śniadanko, pakujemy się i opuszczamy mieszkanko. Wszystko? Wszystko! Kluczyk mamy wrzucić do skrzynki na listy, która jest na drzwiach. Pakujemy wszystko do samochodu, zadowoleni, że tak wcześnie udało nam się zebrać. I wtedy przypomniałam sobie, że mój telefon wciąż się ładuje w mieszkaniu. Hm… właściciel nie odbiera, jego zastępca akurat wiezie dzieci do szkoły, ale i tak nie pomoże, bo tylko szef ma klucze. Także musicie poczekać około godziny, albo i dłużej.
Także można by rzec, że nastąpił ten kryzys, o którym pisała mamaMa w komentarzu :D
Ja wpadłam na genialny pomysł koczowania pod drzwiami, może ktoś będzie wchodził do środka i ja skorzystam z okazji, a potem to zobaczę, może rękę wcisnę do tej nieszczęsnej skrzynki. Oczywiście nikt nie produkuje skrzynek, do których można wcisnąć dłoń, ale pod drzwiami stałam uparcie.
Paweł w tym czasie poszedł do sklepu wydać ostatnie korony. Wychodząc, znalazł 500 koron, co znacznie poprawiło mu humor i uruchomiło kreatywność. Może nie będę zagłębiać się w szczegóły, ale telefon odzyskałam bardzo sprawnie. A Pawła mama sama nie wiedziała, czy ma być dumna z syna czy może jednak nie… :D :P
W każdym razie szczęśliwi wyruszyliśmy w drogę powrotną. Właściciel oddzwonił kiedy już dawno opuściliśmy Pragę, powiedziałam, że już wszystko jest ok
Taka historia na koniec nam się wydarzyła. Może nie wypadam w niej zbyt korzystnie, ale za to jest idealna jako anegdota do opowiadania. #chłopak_z_woli :D