Budzę się rano i ostrożnie oceniam stan swojego zdrowia. Zadziwiająco dobry. Zdaje się, że leki zadziałały ponieważ nic mi większego nie dolega oprócz braku apetytu i delikatnego osłabienia. Paweł również wstał i nawet nabrał ochoty na śniadanie. Adaś z kolei wciąż niechętnie je, ale zaczął podnosić się z łóżka i uśmiechać się.
Wówczas bałam się myśleć, że uda się jeszcze uratować te wakacje, ale rzeczywiście to już był powrót do zdrowia, chociaż ten dzień, już trzeci, również został nam zabrany.
Po południu Paweł poczuł się na tyle dobrze, że mogliśmy pójść na spacer. Kiedy dotarliśmy do miasteczka okazało się, ze tkwimy w turystycznej pułapce. Chciałam kupić ryż dla dzieci, który poleciła pani doktor. Jest to potrawa, którą daje się dzieciom, kiedy są chore. Jednak wszystko co miało napis supermarket było po prostu sklepem z pamiątkami z nielicznymi produktami spożywczymi. Nie znalazłam tego „kremu”. Kupiliśmy wycieczkę na Santorini na następny dzień, kosztowała 91 euro, z naszego biura podróży 160 euro. Kupując, pomyślałam sobie, to chyba w biurze płaci się po prostu za polskiego przewodnika. Chwilę później pani mówi, że musi zadzwonić i zapytać czy jeszcze jest polski przewodnik. Okazało się, że niedziela to ostatni dzień pracy polskiego przewodnika, więc załapaliśmy się na ostatnią chwilę i nie wiem za co płaci się biurowi podróży, prowizja niezła…
Oprócz zakupu wycieczki i naszego spaceru największym wydarzeniem tego dnia był spacer Adasia na świeżym powietrzu. Widać, że odzyskuje siły nasze Słoneczko. Ufff, oby już było lepiej.