Tego dnia wylatujemy. Na lotnisku powinniśmy się stawić ok. 15.00, dlatego Basia zabiera nas nad fiord. Nas i Lunę. Okolica jest piękna. Ciemna plaża, ciemno granatowa woda, odbijająca pochmurne niebo, dookoła zielone pagórki i ten spokój. Pospacerowaliśmy chwilę po plaży i wracamy na obiad.
A dziś prawdziwa uczta. Zostaliśmy poczęstowani reniferem zrobionym według przepisu Saamów.
Jak to Basia stwierdziła, to jest jej popisowy numer i zawsze przygotowuje go dla gości. Mniam, oczywiście takie łasuchy jak my, musiały zaliczyć dokładkę.
Ogromna wdzięczność towarzyszyła nam przy pożegnaniu, za cały pobyt, za zaproszenie, za ugoszczenie i za ten czas.
Koleżanka Basi odwiozła nas na lotnisko. Pożegnaliśmy się i idziemy się ważyć, bo mój bagaż przybrał na wadze od smakołyków, które ze sobą zabierałam :D
Na lotnisku przyczepił się do mnie mały Troll, który obiecał, że przyniesie mi szczęście.Trzymam go za słowo :)
Powrót do Warszawy przez Kopenhagę minął bez większych przygód.
10.06.2018 Niedziela
Wspomnienia z Trondheim nabierają na sile. Im dalej od wyjazdu, tym obraz całej podróży robi się coraz więcej niż idealny. Basia pisze, że zabraliśmy ze sobą pogodę, ponieważ muszą chodzić w zimowych kurtkach. Ależ mieliśmy szczęście, my wróciliśmy opaleni z Trondheim!
Jest wieczór, wracam ze spaceru z moim pieskiem. Słońce powoli zachodzi. Wychodzimy z lasu. Nagle stanęłam przerażona. Jakieś gały się na mnie gapią w krzaczorach. Przyglądam się, a to Minionek szczerzy zęby w uśmiechu. Balon foliowy, który stracił już część helu, stał sobie jak gdyby nigdy nic i straszył. Uśmiechnęłam się szeroko i wysłałam zdjęcie do Basi, czy to przypadkiem nie jej zguba odnalazła się w moim lesie…
Może Minionek ma polskie korzenie i chciał wrócić? Jak większość naszych Rodaków, przebywających za granicą?