Jemy pyszne lankijskie śniadanie. Plan na dziś to
Sigirija i
Cave Temple. Właściciel pyta nas o plany i proponuje swoje usługi tuktukarza. 1800 LKR do Sigirji w obie strony i będzie na nas czekał. Porównywalnie do Lipton Seat, zgadzamy się. Także po śniadaniu, wprost z pokoju, wsiadamy w naszą małą taksóweczkę. Pełny luksus! :)
Jedzie się przyjemnie, poza miastem rozpoczynają się zielone krajobrazy. W okolicy znajdują się parki narodowe, więc przy odrobinie szczęścia można dostrzec zwierzaki. My w oddali dostrzegliśmy słonie na jeziorem.
Dojeżdżamy pod Sigiriję. Wszystko co o niej wiemy, opowiedzieliśmy na filmie, który już wkrótce opublikuję (jednak dłużej mi się zejdzie niż myślałam). Dlatego może nie będę się powtarzać. Po prostu opowiem o naszych odczuciach.
Sigiriya – wchodzić czy nie wchodzić? Oto jest dylemat każdego podróżnika na Sri Lance. Zorganizowane wycieczki pojadą. Niskobudżetowi backpackerzy postukają się w czoło. Cena za Sigiriyę jest mocno wygórowana. 30$ za osobę, to grubo ponad lankijskie standardy. Tym bardziej, że lokalni płacą grosze.
Jeśli komuś zależy na widokach, które stąd są imponujące, spokojnie może odpuścić Sigiriję, a wdrapać się na
Pidurangala. Cena jest znacznie niższa, coś ok. 11 zł, widoki tak samo piękne, a może nawet piękniejsza, bo można zobaczyć Sigiriyę w całej okazałości, no i brak tłumów. Wdrapywanie się na Lwią Skałę to duży koszt, duży ściski, sporo tzw. pomagaczy, którzy w zamian za podawanie ręki i popychanie, każą sobie płacić.
Dlaczego zatem wybraliśmy Sigiryę?
Z uwagi na jej wartość historyczną. Chcieliśmy na własne oczy zobaczyć miejsce, gdzie rozgrywała się legendarna historia księcia Kassjapy. Zobaczyć wybudowane w V w. baseny, które służyły jako spa dla książęcych nałożnic, zejść po tych samych schodkach, po jakich kroczył książę, przyrównać swoje stopy do rozmiarów schodów, zobaczyć świetnie zachowany tron, który był… klimatyzowany, przejść pod bramą słonia i wyobrazić sobie jak wyglądał lew, skoro jego łapy są tak ogromne. Przez paszczę lwa wchodzono do apartamentów królewskich, zobaczyć słynne freski, przedstawiające niebiańskie dziewice. Uwielbiam oglądać pozostałości po starożytnych budowniczych, zachwycają mnie ich zdolności i w zdumienia wprawia rozmach przedsięwzięć. Właśnie dlatego nie mogłam pominąć Sigirji.
Także my na Lwią Skałę się wdrapaliśmy i pomimo różnych niedoskonałości tej wyprawy, to bardzo nam się podobało. Po zejściu trzeba przejść przez stragany z pamiątkami, wychodzi się w innym miejscu, ale już czeka na nas właściciel z tuk tukiem.
Wracamy. Tuktukarz zawozi nas do ogrodu przypraw. To częsta zagrywka tuktukarzy, zawożą do ogrodów przypraw lub kopalni, które są oczywiście darmowe, a potem na koniec przechodzisz przez sklep. Wiedzieliśmy o tym, ale pozwoliliśmy się zawieźć, ponieważ i tak mieliśmy jeszcze mnóstwo czasu do końca dnia. Dostaliśmy powitalną herbatę, która była przepyszna. Potem demonstracja pojedynczych krzaków z przyprawami, zajęło to kilka minut i oczywiście sklep. Dali nam nawet spis wszystkich produktów wraz z ich leczniczymi właściwościami w języku polskim! Skusiliśmy się na zakup tej herbaty, którą piliśmy na wejściu. Mieszanka przypraw wraz z małą buteleczką wanilii. Pyszna i cieszy do dziś.
Na koniec prosimy kierowcę, aby zawiózł nas pod
Golden Temple i już się żegnamy. Wrócimy na piechotkę. Spod Golden Temple podejmujemy wspinaczkę w stronę
Cave Temple. Przed wejściem na teren kompleksu trzeba ściągnąć buty i oddać do przechowalni za grosze. Tutaj spotkaliśmy bardzo ciekawy znak. Zakaz chowania butów do plecaka :D
Cave Temple to kompleks pięciu świątyń, wydrążonych w skale. Mówi się, że to właśnie w tych świątyniach znajduje się najwięcej malowideł Buddy na świecie. Rzeczywiście, całe wnętrza pokryte są malowidłami. W Świątyniach panuje przyjemny chłód i półmrok. Wydaje się oczywiste, że chociaż to nie nasza religia, to jednak należy zachować szacunek. Jak się okazuje niekoniecznie. Pewna turystka z Austrii, kilkanaście lat temu, pozując do zdjęcia usiadła na kolanie Buddy. Wywołało to straszny skandal. Świątynie zamknięto, przeprowadzone oczyszczające rytuały i pomalowano Buddę na nowo.
Zatrzymałam się również przed smokami, które w zamyśle miały chronić przed kradzieżami. Miały być tak przerażające, że ludzie ze strachu, bali się kraść. Patrzę i patrzę, ale jak dla mnie, to one mają sympatyczne to mordki…
Wracamy do centrum Dambulli, po drodze raczymy się kokosem. Idziemy jeść do tego samego miejsca, co wczoraj. Smakowało nam, nic nam nie było, więc warto wrócić. Ja wzięłam kurczaka curry, a Paweł Kottu. Moje było tak ostre, ze nie dałam rady. Paweł odstąpił mi trochę
kottu i okazało się, że to moje ulubione lankijskie danie.
Dzień zakończony, wracamy do naszej kanciapy.