Mam wrażenie, że od wieków nigdzie nie byliśmy, że nasze życie wypełnia jedynie wielogodzinna praca. Tak to właśnie wygląda przez prawie pół roku każdego roku… Wtedy kiedy wszyscy mają wakacje, my pracujemy po wiele godzin (nadgodzin), każdego dnia. Jedynie krótka niedziela nam zostawała. W zasadzie letnie miesiące mijają gdzieś za oknem, żal nam pięknych, długich dni, ale cóż, kiedy inaczej się nie da. Pracujemy po to, aby móc gdzieś wyjechać. W tym okresie dosłownie nie mamy czasu wolnego i dlatego też nie było mnie tutaj tak długo. Początkowo starałam się odwiedzać naszych geoblogowych towarzyszy w ich podróżach, bardzo mi tego brakuje, ale kiedy sezon przybrał na sile, to już tylko sen się liczył. Teraz znów próbujemy wrócić do "świata żywych" :)
Sezon wytężonej pracy powoli zmierza ku końcowi, ale nie wytrzymaliśmy do końca. Sprawę ułatwił fakt, iż moja siostra dostała się na staż do Bolonii i oczywiście musieliśmy ją tam odwiedzić. Cieszyłam się jak na dziecko na myśl o słonecznych Włoszech.
Ale jak wiecie, mam jedno podróżnicze marzenie: Zobaczyć wszystkie kraje świata! Dlatego skoro Bolonia, to musieliśmy zahaczyć o San Marino, które nie cieszy się zbyt dobrą opinią wśród blogerów podróżniczych.
Ludzie najczęściej oceniają je jako typową "pułapkę na turystów". Wszyscy zgodnie chwalą to małe państewko za cudne widoki, ale natłok turystów i wszechobecne sklepiki skutecznie psują wrażenia.
Czytałam i czytałam, ale zapał nie malał. Wiadomo, trzeba zobaczyć i ocenić samemu. Z tym przekonaniem wsiadamy do samolotu na lotnisku Warszawa - Modlin :)