Budzik nastawiłam na 5.30, zdecydowanie za wcześnie. Do pierwszego dzwonienia nawet się nie podniosłam, drugie wyciszyłam, podobnie jak trzecie. I pewnie bym się tak bawiła w najlepsze, gdyby Paweł nie postanowił jednak się obudzić. „Otwórz oczy” – mówi do mnie. Jest mało przekonujący, jak mój budzik. „Zobacz, co jest za oknem” No dobra, mogę jedno oko otworzyć. Kojarzycie taki moment, kiedy na kilka chwil ogarnia Was pełnia szczęścia w podróży, jakiś błogi spokój, poczucie, że jesteście tu, gdzie powinniście i chcecie, żeby ta chwila trwała tak po prostu, nic nie robiąc, bez słów. Właśnie to w tej chwili czułam. Leżałam sobie w wygodnym łóżku na przeciwko olbrzymiego okna, a przede mną wspaniały widok na Bazylikę św. Piotra jeszcze oświetloną w szarościach poranka. Z każdą chwilą było coraz widniej. Słoneczko wstawało gdzieś za naszymi plecami, a Bazylika wyglądała tak pięknie spokojnie. Niestety, żadne z nas nie ruszyło się po aparat, było tak cicho, że nie chcieliśmy niczego zmieniać.
Czas na powrót. Musiałam obudzić moich rodziców, bo podczas całego pobytu spali wyjątkowo dobrze. Po śniadaniu zrobiliśmy sobie sesję fotograficzną na balkonie, pogoda tego poranka była piękna.
Po dotarciu na Termini mieliśmy jeszcze sporo czasu do autobusu na lotnisko, więc skusiliśmy się na ostatnie cappuccino i croissanty. Niestety nie było tylu sztuk moich ulubionych z kremem, więc wzięliśmy jeszcze z marmoladą, z białą i ciemną czekoladą. Te dwa ostatnie dały w kość mi i Pawła mamie. Biała czekolada smakowała tak, jakby ktoś ją obsypał cukrem pudrem, a ciemna, jakby ją wymieszał z nutellą i posłodził. Poziom cukru zabójczy!
Spokojny lot i bezpieczny powrót do domu. Podróżowanie z rodziną to jednak zupełnie inna bajka. Zwłaszcza, że nasi towarzysze to raczkujący podróżnicy, więc czasami chciałam ich powiązać, żeby się nie gubili. :) Chociaż niewątpliwie tendencja do odłączania się i gubienia świadczy o pewnym poziomie odwagi i ciekawości świata. :)
Ta nasza wspólna wycieczka dała mi i Pawłowi mnóstwo radości. Mogliśmy zaprowadzić najbliższych w ulubione miejsca, podzielić się tym co wiemy, obserwować ich reakcje, cieszyć się ich radością i z satysfakcją patrzeć jak totalnie wyczerpani wracają do pokoju z poczuciem, że nie zmarnowali ani jednej chwili.
A po powrocie.... pani Małgosia co chwila wspomina, że chętnie by wróciła na chwilkę napić się cappuccino, babcia Pawła codziennie ogląda album ze zdjęciami, moja mama opowiada wszystkim znajomym co widziała. Tylko tata jedyny chodzi szczęśliwy, że wrócił do domu. I chociaż bardzo mu się podobało, to nie wiem czy jeszcze go kiedyś namówię na opuszczenie domowych pieleszy. A może… Zamiłowania do podróży na pewno nie odziedziczyłam po nim ;)
Ciekawe co przyniesie los. Czy wyruszymy jeszcze kiedyś gdzieś razem? Czy uda nam się jeszcze raz wrócić do Rzymu? Mam nadzieję, że kiedyś odpowiem: TAK! i o tym napiszę :)
Dziękuję wszystkim czytającym, pozdrawiam słonecznie :)