Bazylika św. Pawła za Murami została zbudowana w niewielkiej odległości od miejsca, gdzie został ścięty św. Paweł. To co obecnie oglądamy to efekt XIX – wiecznej odbudowy po pożarze. Pierwsze co widzimy to ogromna statua św. Pawła z mieczem. Na fasadzie Bazyliki znajduje się piękna, ogromna mozaika podzielona na 3 części. Na dole mamy czterech proroków: Isajasza, Jeremiasza, Ezechiela i Daniela. W części środkowej Baranek symbolizuje Chrystusa, z góry na której leży wypływają cztery rzeki – Ewangeliści. Wodę z rzek pije 12 baranków – Apostołowie. Na samej górze mamy Jezusa w otoczeniu św. św. Piotra i Pawła. Do Bazyliki wchodzimy przez drzwi ozdobione scenami z życia św. Pawła. Bazylika pięcionawowa, zawrotna ilość kolumn potęguje poczucie niepewności. Pośrodku nad grobem św. Pawła postawiono ogromne cyborium. Z tyłu XIII wieczna mozaika przedstawiająca Chrystusa z Apostołami. Na medalionach, znajdujących się chyba na wszystkich ścianach bazyliki przedstawiono papieży. Wszystko w Bazylice jest ogromne i onieśmielające. Dużo przyjemniej jest w krużgankach, które można zwiedzać za 4 euro.
Kiedy opuściliśmy Bazylikę i wróciliśmy do centrum Rzymu, zaczęło się ściemniać. Ruszyliśmy na kolejny wieczorny spacer po Rzymie. Najpierw odnaleźliśmy niepozorną
Ulicę Polaków. Na ścianach wisiało ogłoszenia po polsku. Podczas, gdy ja robiłam kilka zdjęć, Paweł obserwował ludzi, którzy z kolei obserwowali mnie i za cholerę nie mogli zrozumieć czemu ja robię zdjęcia jakiejś nudnej ulicy. A ja właśnie mam ochotę sobie robić zdjęcia :)
Chwile później dotarliśmy do moim zdaniem najładniejszej fontanny w Rzymie –
Fontanny Żółwi. I tu taki paradoks. Fontannę zaprojektował Giacomo della Porta, figury chłopców wykonał – Tadde Landini, natomiast niewielkie żółwie prawdopodobnie umieścił Bernini kilkadziesiąt lat później i już rzeźba nazywa się Fontanna Żółwi. Raczej przypadkowo jej nie znajdziemy, ponieważ znajduje się na niewielkim placu, do którego prowadzą wąskie uliczki. Może właśnie dlatego tak mi się spodobała. Nie ma przy niej tłumów, a wieczorem wygląda tak spokojnie i dostojnie.
Idąc w stronę Campo di Fiori skusiliśmy się na pieczone kasztany. Pierwszy raz ich próbowaliśmy i zasmakowały nam, chociaż dużo nie można ich zjeść. Smakują jak połączenie pieczonych ziemniaków i orzechów. Fajnie. Przed odjazdem kupiliśmy paczkę surowych do domu.
Skubiąc kasztany doszliśmy do
Campo di Fiori, gdzie został spalony Giordano Bruno, oskarżony o herezje.
„W Rzymie na Campo di Fiori
Kosze oliwek i cytryn,
Bruk opryskany winem
I odłamkami kwiatów.
Różowe owoce morza
Sypią na stoły przekupnie,
Naręcza ciemnych winogron
Padają na puch brzoskwini.”Nie widzieliśmy takiego placu, jaki opisywał Miłosz. Teraz wokół stoją ogródki restauracyjne i jest bardzo turystycznie. Nam nie udało się dotrzeć do takiego włoskiego targu. Ciągle za mało czasu.
Na mojej liście potraw, które musiałam spróbować w Rzymie tego dnia odhaczyłam również kluseczki gnocchi, Paweł z kolei wziął makaron z sosem bolońskim. Pyszna jest ta włoska kuchnia.