„W Afryce powietrze odgrywa większą rolę w całości krajobrazu niż w Europie.
Jest pełne majaków i miraży, w pewien sposób samo stanowi scenę,
na której toczą się wypadki.
W południowym upale powietrze oscyluje i wibruje jak struna skrzypiec,
podnosi do góry pasy stepu wraz z drzewami i pagórkami,
a na suchej trawie tworzy rozległe zalewy wodne.” – Karen Blixen
Tego ostatniej poranka, pobudka była bardzo nieprzyjemna. W nocy musiałam wplątać się w moskitierę, bo obudziło mnie muskanie jej delikatnej tkaniny po twarzy. W pierwszej chwili oczywiście nie pomyślałam, że to moskitiera, tylko setki insektów, więc bardzo szybko zerwałam się na równe nogi.
Pobudkę mieliśmy zaplanowaną na 5.00. Stojąc na balkonie czuć było w powietrzu nocny deszcz. Restauracja była odsłonięta z trzech stron, więc śniadanie odbyliśmy w towarzystwie ptaków i pawianów, które podobno często zabierają jedzenie ze stołów. My nie mieliśmy takiego szczęścia.
Poranny game drive przyniósł jeszcze mniej zwierzaków niż dzień wcześniej. Gdzieniegdzie wypatrzyliśmy jakiegoś kolorowego ptaka, a poza tym był jedynie: 1 słoń, 1 żyrafa, małe stadko impali i kilka dig digów. Wszyscy mieli nadzieję, że może a nuż, jakiś nosorożec się pojawi. Niestety. Na pocieszenie dostaliśmy do spróbowania owoce baobabu, które w smaku przypominały rozpuszczającą się witaminę C., były bardzo kwaśne, ale zdrowe.
W pewnym momencie odpuściłam wypatrywanie zwierząt i całą uwagę skupiłam na pięknie krajobrazu i cudownym zapachu Afryki. Chciałam, aby wrażenia jakie odbieram wszystkimi zmysłami wryły mi się w pamięć. Wycieczka była bardzo kosztowna, długo na nią odkładaliśmy i nie wiemy czy uda nam się tam kiedykolwiek wrócić. Mając tę świadomość, uparcie stałam w otwartym dachu i pragnęłam zapamiętać każdy szczegół tej cudownej, fascynującej dzikiej Afryki, którą zawsze podziwiałam z filmów przyrodniczych.
W końcu nadszedł moment rozstania. Przekroczyliśmy bramę Tsavo, przy której przycupnęła kolorowa agama. Gdy już wjechaliśmy na drogę, zauważyliśmy zebrę stojącą kilka metrów od nas. Zabawne. Zebra była pierwszym i ostatnim zwierzęciem jakie zobaczyliśmy podczas całej podróży. Heh…
Czekała nas 3 – godzinna podróż do Mombassy. Już wkrótce dzikie zwierzęta ustąpiły miejsca pasącym się kozom, osiołkom i krowom. A zapach ziemi został zastąpiony nieznośnym smrodem spalin, zamiast cichego pomruku sawanny, szelestu buszu i odgłosów zwierząt, mieliśmy już tylko słyszeć dźwięki klaksonów, hałas silników i przekrzykiwania. Powrót do cywilizacji był bardzo trudny. Przyznam się szczerze, że było mi szalenie przykro, bo….
"nigdy nie widziałam kraju tak pięknego…”