O 5.00 kenijskiego czasu, czyli o 3.00 naszego, rozległ się przenikliwy dźwięk telefonu stacjonarnego. „Hello, It’s a wake-up call ” – powiedział pan przez telefon, niemalże śpiewając. Po kilku sekundach dotarło do mnie gdzie jestem i od razu wstałam na równe nogi. Podeszłam do okna i zaniemówiłam. Wschodzące słońce nad Oceanem Indyjskim zapiera dech w piersiach. Bardzo żałowałam, że nie mieliśmy nawet kilku minut na zanurzenie stóp w Oceanie, ale cóż robić. Dzika Afryka czeka!
Wyruszyliśmy o 6.00, kiedy zaczynał się wilgotny, upalny dzień. Niebo było zachmurzone, jakby zanosiło się na deszcz, a powietrze ciężkie.
Nasze safari odbywało się na dwa dżipy. Kierowcami byli Kenijczyk i Tanzańczyk, aby można było szybciej załatwiać formalności. Załadowaliśmy bagaże i ruszyliśmy ulicami gwarnej Mombasy w stronę Tavety, gdzie mieliśmy przekroczyć granicę.
Była niedziela, Kenijczycy elegancko ubrani zmierzali do Kościoła lub z niego wracali. 75% społeczeństwa kenijskiego jest wyznania chrześcijańskiego, choć w odległych wioskach to chrześcijaństwo jest mocno zmodyfikowane...
Po drodze zatrzymaliśmy się w Kilimanjaro Curio Shop. Curio Shopy to miejsca, gdzie można za darmo skorzystać z toalety i kupić pamiątki. Za dwie małe drewniane miski pan podał specjalną cenę, wyjątkową dla mnie: 85 dolarów. Nawet się nie targowałam. Takie przegięcie jak dla mnie podchodziło pod oszustwo. Wiem, że oni liczą na to, że turysta będzie się targował i że to jest normalne zachowanie. Ale w takim przypadku ręce mi opadły. Podziękowałam i odeszłam. Kilka dni później pierwsza cena jaką usłyszałam za taką samą miskę była 20 dolarów, więc pan naprawdę przegiął.
Przed Curio Shopem rosło drzewo całe oblepione gniazdami wikłaczy. Te małe, kolorowe ptaszki swoim trzepotaniem wywoływały hałas, który po prostu ogłuszał.
Wkrótce dobra, asfaltowa droga skończyła się. I dalszą trasę w kierunku granicy jechaliśmy po wybojach między dwoma parkami: Tsavo i Taita Hills. Gleba laterytowa sprawiła, że cały krajobraz był koloru czerwonego. Po kilku godzinach jazdy nasze ubrania również. Tuż przy drodze zobaczyliśmy pierwsze zwierzęta. Przywitały nas zebry. Trochę później zobaczyliśmy słonie i zadek kudu wielkiego. W oddali śmigały gazele. Wszystko to wywołało ogromne emocje. Mniej więcej w połowie trasy złapaliśmy pierwszą gumę, co wywołało radość wśród podróżujących, jako że stanowiło doskonałą okazję do zrobienia zdjęć.
Wkrótce dotarliśmy do Tavety, gdzie w miarę szybko przekroczyliśmy granicę. I jeszcze zostały 2 godziny do lunchu w Arushy.
Arusha jest jednym z największych miast Tanzanii. Stąd wyrusza większość safari. Ma też swoje lotnisko, skąd małe samoloty latają do parków. Miasto dzieli Afrykę dokładnie na pół. I chociaż na pierwszy rzut oka nie widać, żeby Arusha była dużym miastem, to jednak w porównaniu z innymi miejscowościami wygląda okazale. W tej części Afryki „duże miasto” wygląda zupełnie inaczej niż mój europejski mózg sobie to wyobraża.
Po pysznym lunchu ruszyliśmy w dalszą drogę w kierunku Lake Manyara. Mieliśmy szczęście, ponieważ akurat w Tanzanii rozpoczęło się częściowe zaćmienie słońca. Piękny widok.
Do lodgy Migunga Tended Camp w okolicach Parku Lake Manyara dotarliśmy już po zmroku, więc nie mogliśmy zobaczyć, jak wygląda okolica. Odprowadzono nas do namiotu, który wydawał się być na samym końcu terenu lodgy. Namiot składał się z dwóch pomieszczeń: sypialni i łazienki. Łóżko było ogromne z pięknie ułożoną moskitierą, a na pościeli ułożono małe zielone gałązki. Cały romantyzm tak misternie przygotowanego namiotu prysnął gdy się okazało, że z owych gałązek wychodzą małe żyjątka. Wodę i prąd mieliśmy do 23.00. Mieliśmy chwilkę do kolacji, więc ja opisywałam wydarzenia minionego dnia, a Paweł fotografował to namiotowe cudo. Zastanawialiśmy się jak trafimy do restauracji, ponieważ droga to namiotu była pełna zakrętów i nie oświetlona. Jednak gdy tylko wyszliśmy, pojawił się obok nas strażnik z latarką i zaprowadził na kolację. W ciemnościach niewiele dało się zobaczyć, jednak szybko zorientowaliśmy się, ze roślinność jest bardzo bujna, drzewa wysokie, dookoła rozbrzmiewały cykady,a skaczące i hałasujące małpy wywoływały lekki niepokój.
Jutro pierwszy dzień safari.