Dziś mija dokładnie miesiąc odkąd wróciliśmy z Maroka.
Emocje już dawno opadły, fotoksiążka już stoi na półce, szczegóły wycieczki zostały wielokrotnie opowiedziane, czasem wspomnienia powracają, tak jak dziś.
Wracam myślami do chwil przed wyjazdem, do moich obaw i niepewności. A było ich sporo.
Przede wszystkim obawiałam się naganiaczy, ludzi którzy nie pozwolą nam cieszyć się chwilą, wiedziałam o ciągłym wołaniu o napiwki. Zastanawiałam się również jak będę traktowana w muzułmańskim kraju i co będziemy robić a Agadirze, o którym raczej niewiele osób wypowiada się pozytywnie.
Okazało się, jak to najczęściej bywa, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Naganiacze byli, ale nie uciążliwi. Pierwsze dni wymagały zaaklimatyzowania. Musieliśmy nauczyć się traktować to "zaczepianie" jako część kultury. U nas w Polsce tak się nie robi. Wręcz zdarza się, ze wchodzimy do sklepu czy restauracji i czujemy się jakbyśmy zawracali komuś głowę. Tymczasem tam klient to najlepszy kumpel :) A kiedy w sobotę o 22.00 wyszliśmy na spacer nikt nie zwracał na nas uwagi. Ostrzegano nas, żeby nie wychodzić wieczorami, przytaczano historie mrożące krew w żyłach. Tymczasem wzdłuż plaży spacerowało mnóstwo osób, głównie Marokańczyków, którzy wyszli w celach towarzyskich. Oczywiście trzeba zachować zdrowy rozsądek i nie wchodzić w podejrzane miejsca, ale przecież podobnie zachowujemy się w Polsce.
Podczas całego pobytu nie spotkaliśmy się z negatywnymi reakcjami, nawet jeśli podirytowani odmawialiśmy skorzystania z usług.
Napiwki dawać trzeba, bo to świadczy o tym, że doceniamy osobę, która wykonała dla nas usługę, jednak ceny są stosunkowo niskie, więc dawanie napiwków nie obciążało zbytnio naszych kieszeni. Przykładowo za buggi w Polsce zapłacilibyśmy prawie dwa razy więcej niż w Maroku, a widoki przepiękne. Targowanie może być męczące, jednak po jakimś czasie da się zauważyć, że można przy tym nieźle się bawić.
Co do moich religijnych stereotypów to rozwiały się nieodwracalnie. Maroko jest wielokulturowe, wieloreligijne i wielonarodowościowe. Na ulicach widzieliśmy dziewczynki które się przytulały na pożegnanie a miały inny kolor skóry i było innej religii co wnioskuję po braku nakrycia głowy jednej z nich. Mieliśmy też zabawną sytuację, kiedy jechaliśmy na wielbłądy i kierowca zaczął z nami rozmawiać. W pewnym momencie zapytał naszego kolegę: czy ma żonę. Kolega mówi, że tak, że siedzie z tyłu. A z tyłu było nas 5 kobitek, więc kolega pokazał swoją wybrankę. Na to pan kierowca udał zszokowanego i wykrzyknął: "Only one?" Spodobało mi się to, bo to świadczyło o dystansie do siebie, do kultury Muzułmanów i do tego jak my Europejczycy ich postrzegają. W Maroku nie ma już zwyczaju posiadania kilku żon, i ten nasz pan kierowca również miał jedną. Dlatego jego żart był tak zabawny.
Co do Agadiru, to zawsze pozostanie w mojej pamięci jako Białe Miasto, dające wytchnienie po gwarnym Marrakeszu. Podziwiam ludzi, mieszkających w Marrakeszu. Dla mnie ten hałas, rozgardiasz, kurz i brzydkie zapachy były nie do zniesienia na dłuższą metę. Agadir nie tylko jest bardziej przyjazny dla Europejczyków, bo pozwala na swobodny spacer po najdalszych zakątkach miasta, ale również jest świetna bazą wypadową do innych miejscowości i pozwala na świetne spędzenie czasu na miejsce. Oczywiście jest idealne dla plażowiczów, pragnących wylegiwać się na słoneczku... czyli nie dla mnie :) Dla mnie plaża tylko jako miejsce do spacerów :)
Czy chciałabym tam wrócić?
Chciałabym. Maroko jest dla mnie barwnym, melodyjnym krajem, gdzie tolerancja jest czymś być może bardziej oczywistym niż w Polsce. Być może ktoś ma inne odczucia, ale moje są właśnie takie.