Na zakończenie szkolenia oprócz zaliczeń i egzaminu pisemnego mieliśmy również rozmowę z trenerami. Na tej rozmowie mieliśmy powiedzieć gdzie chcemy jechać i z kim. Jeszcze przed szkoleniem wypisałam sobie kilka hoteli, w których chciałabym pracować. Wszystkie zlokalizowałam w Andaluzji lub na Cyprze. Moim marzeniem jest odwiedzić wszystkie kraje świata. Dlatego najbardziej chciałam do Hiszpanii przy granicy z Portugalią. Jednak podczas szkolenia powiedziałam, że zależy mi na Hiszpanii, aby szkolić język. Mogę jechać do obojętnego hotelu, byleby w Hiszpanii. Jakież było moje zdziwienie, kiedy dostałam maila, informującego o dostaniu się do pracy, do hotelu godzinę drogi od granicy z Portugalią. Był to jeden z tych hoteli, które wybrałam sobie jeszcze przed szkoleniem. Niesamowite! A nic nie wspominałam o nim. Zrządzenie losu? Przypadek? A może sprawdza się to, co mówi popularny coaching – zapisuj wszystkie swoje marzenia, cele, a wszechświat ci pomoże…
Wkrótce poznałam również datę wylotu: 10 czerwca. Do ostatniej nocy nie wierzyłam, że wsiądę do samolotu. Pożegnania w domu i rozstanie z Pawłem na lotnisku były straszne. Nie czułam nawet grama ekscytacji, ciekawości ani zewu przygody. Byłam bardzo niespokojna, smutna i przerażona. Wsiadałam zapłakana do samolotu z myślą, że najwyżej za kilka dni wrócę, no trudno. Nie podołałam, nie jestem wystarczająco silna.
Animatorzy nie zawsze śpią w hotelach, czasami nie ma takiej możliwości. Tak było w moim przypadku. Dostałam mieszkanko w okolicy hotelu, ale posiłki i napoje miałam zapewnione w hotelu. Takie rozwiązanie również mnie bardzo ucieszyło. Moja rezydentka czyli bezpośrednia przełożona okazała się fantastyczną osobą. Kolejną moją obawą był kontakt z animatorami hotelowymi, jako że nie mówię zbyt płynnie po hiszpańsku nie wiedziałam jak sytuacja się rozwinie. Tutaj również miałam sporo szczęścia. „Moi” Hiszpanie to niesamowicie sympatyczni ludzie. Animacje z każdym dniem były coraz lepsze, dzieci przekochane, ich rodzice cudowni.
A mimo to, pierwsze dni, a nawet tygodnie były straszne. Tego nie da się opisać, jak się czułam. Każdego dnia chciałam wracać i każdego dnia zasypiałam płacząc, a budziłam się z ciężkim sercem. Z mamą nie byłam w stanie rozmawiać. Moje rodzeństwo mówiło jej, że sobie świetnie radzę, wysyłałam zdjęcia. Dni, a nawet godziny dłużyły się niczym lata. Nie zachwycał mnie krajobraz ani nieskalane niebo. I chociaż w pracy dawałam z siebie 200%, to jednak samotność, tęsknota i rozgoryczenie pojawiały się natychmiast po zakończeniu pracy. Czułam się rozczarowana sobą i przekonana, że po prostu się nie nadaję. Wszystkie te argumenty, które mnie przywiodły w to miejsce uleciały, przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Chciałam po prostu wrócić do domu. Dla niektórych może się to wydać absurdalne, to tylko 3 miesiące, spokojnie można wytrzymać. Też tak myślałam, jednak okazało się, że nie potrafię. Każdego dnia Paweł pisał do mnie kilknaście wiadomości, podtrzymując na duchu, pisał jaki jest dumny i że jestem niesamowita. Ale ja tego nie czułam. Wreszcie doszłam do takiego momentu, że czułam, że nie wytrzymam, że muszę wrócić do domu, albo ten smutek mnie zeżre. Kiedy myślę o tamtej Martynie z tych pierwszych dni, to mam ochotę ją przytulić i powiedzieć jej jaka jest dzielna. W tamtym czasie jednak czułam, że jestem beznadziejna i co mi strzeliło do głowy, po co w ogóle wyjechalam tak daleko od osób, które sa dla mnie wszystkim! To przy nich powinnam być! Zazdrościłam im każdej chwili razem. Zamykałam okna, żeby nie słyszeć jak moi sąsiedzi siadają razem do obiadu i rozmawiają głośno, śmiejąc się i przekamarzając. To było nie do wytrzymania.
Wreszcie Paweł kupił bilety, miał przylecieć do mnie na 2 tygodnie. Na szczęście właścicielka mieszkania zgodziła się, abym mogła mieć gościa. Teraz już nie odliczałam dni do powrotu, tylko do przyjazdu Pawła. Zrobiło się troszkę lżej na sercu :)
Pracuję 6 godzin dziennie, w tygodniu mam 1 dzień wolny. W ten dzień wolny mogę jechać na wycieczkę zorganizowaną z Rainbow. Jednak na początku odmawiałam, ponieważ każdą chwilę poświęcałam na przygotowania. Aż wreszcie stanęłam niepewnie na nogi i poświęciłam dzień wolny. Kolejny rozdział mojej podróży to Sewilla :)