Po śniadaniu na tarasie opuszczamy hotel Bird View. Bardzo nam tu było miło. Nie licząc jednego gryzącego żuka, nocleg był naprawdę super.
Do centrum daleka droga, ale nie chcemy tuk tuka. Okolica jest tak przyjemna, że chcemy się nią jeszcze nacieszyć. Popatrzeć na ptaki i posłuchać nietoperzy. Drogą jeździ bardzo mało samochodów. Nikt nam nie przeszkadza w cieszeniu się naturą. Cudny poranek.
Czekając na autobus, słuchamy kolejnych wspaniałych propozycji. Ten nas zawiezie samochodem za 4000 LKR, ten tuk tukiem za 1800 LKR, ale nie do miejsca docelowego, tylko gdzieś po drodze nas wysadzi to wsiądziemy sobie wtedy do autobusu. Świetny interes! Opłaca nam się to jak nie wiem!
Wreszcie podjeżdża nasze wybawienie. Jedziemy 1 godz. do miejscowości Thanamalwila, a stąd do Elli – 4 godz. Całość kosztowała nas ok. 170 LKR. To jest dopiero interes :D
Ale do guesthousu Mc Queen docieramy ok. 16.00, także cały dzień w wesołym autobusie. I tu Was zaskoczę. Jeszcze nie mieliśmy dość autobusów. Jeszcze nie…
Ella to malutka miejscowość, pięknie położona pośród gór. Od tego momentu oddycha nam się lżej, powietrze jest świeże, rześkie, ale też deszcze są częstsze i bardziej intensywne.
W Elli ląduje większość turystów, dlatego praktycznie każdy dom ma pokoje gościnne. W naszym były 3, a śniadania podawała nam ciotka właściciela, o której można by napisać osobny post. Z pewnością wspomnę o niej nieraz, bo…, jeszcze dojdę do tego.
W każdym razie, pokoje nam się podobają. Jest to niski domek, podzielony na 3 pokoje. Każdy ma swój mały taras ze stolikiem, przy którym będziemy jeść śniadanka. Zachwyca mnie to.
Zrzucamy plecaki, mamy 2 godziny do zmroku, wybieramy się na
Little Adam’s Peak. Powinniśmy się wyrobić.
Wbrew naszym oczekiwaniom, droga do jednej z najważniejszych atrakcji Elli, wcale nie jest dobrze oznaczona. Lepiej zapoznać się wcześniej z mapą i udać się we wskazanym kierunku. Później można się zgubić tylko w jednym miejscu. Dochodzi się do skrzyżowania, gdzie stoją tuk tuki. Drogę w prawo zagradza szlaban, a drogę w lewo - nie. Logicznie, trzeba iść tam gdzie szlaban :D
A potem już prosto. Trasa nie jest wymagająca. Jest to pół godzinny spacerek po udeptanej, łagodnej drodze. Idzie się pośród plantacji herbaty, widoki są zachwycające. Zielone, niskie krzewy pośród wspaniałych górskich szczytów. Głodni wyciągamy zakupione po drodze chrupki. Tego dnia nie jedliśmy obiadu, bardzo chcieliśmy zdążyć na Małego Adasia.
Trasa jest naprawdę łagodna, jednak przy mżawce jaka cały czas nam towarzyszyła, zrobiło się małe błoto i my w naszych adidasach zaczęliśmy się ślizgać na powrocie.
Ze szczytu Adama, widać dwa kolejne wierzchołki, wyglądają jakby były blisko i w zasadzie nie powinny sprawiać trudności. Idziemy!
Ale droga na trzeci wierzchołek jest dużo trudniejsza, stroma i wyślizgana. Wracamy nie bez obaw. W pewnym momencie dostrzegam grupę młodych mężczyzn w japonkach, którzy niemalże zbiegają po tych stromiznach. Od razu pewniej się poczułam. Docieramy do pierwszego wierzchołka, widzę panią na koturnach. Tak, ona tez gdzieś przeczytała, że trasa jest łagodna i nie wymaga wysiłku. Wszystko się zgadza, tylko przy innej pogodzie. Pani ewidentnie zmierza w stronę pozostałych dwóch wierzchołków, idzie ostrożnie, ale pewnie za chwilę zawróci. Na niebie deszczowe, ciemne chmury, schodzimy na dół.
Nie pada, to może jeszcze
Nine Arch Bridge, wybudowany w 1921 r. Miał być zbudowany na chwilę, stoi do dziś i cieszy oko, bo wygląda bardzo malowniczo.
Droga wydawała się prosta, pytamy ludzi po drodze i wreszcie jest. Widzimy go w dole, chcemy podejść, idziemy droga dalej, ale oddalamy się od mostu. Straciliśmy mnóstwo czasu. Dopiero później okazało się, że zaraz za sklepikiem z sokami jest taka ścieżka pomiędzy chaszczami, którą należy pójść. Zupełnie to nie wygląda jak ścieżka dla turystów, ale nią jest. Poznaliśmy to po kierowcy pomagającemu jednemu turyście przejść nią. My idziemy kawałek to ukrytą ścieżyną, gdyby nie wilgoć i robaki byłoby bardzo przyjemnie. Do samego mostu niestety nie dochodzimy, czeka nas jeszcze długa droga powrotna, a tu zmrok zapada, mży coraz mocniej, a my wciąż bez obiadu.
Już w ciemnościach dotarliśmy w okolice naszego hotelu, kolacja i możemy iść spać.