Rano nie mieliśmy problemu z pobudką, chcieliśmy jak najszybciej zanurzyć się po raz pierwszy w życiu w Morzu Czarnym.
Niecierpliwie wychodzimy na balkon. Okeeej…. Chmury, wszędzie chmury… telefon bezczelnie sugeruje, że w ciągu dnia będą burze na zamianę z zachmurzonym niebem. Ale co on może wiedzieć, przecież widzę gdzieniegdzie przebłyski błękitnego nieba. My zamierzamy dziś plażować i kąpać się w Morzu Czarnym. Zakładamy ubrania przeznaczone na plażę i idziemy plażować. Raźno wychodzimy na ulicę. Coś chyba nie tak jest z tymi ludźmi, bo wszyscy poubierani w bluzy i długie spodnie. Niczym nie zrażeni dzielnie zmierzamy w stronę plaży, a tam sami swoi, ci nieliczni, którzy dotarli, opalają się zawzięcie, chociaż nawet my widzimy, że niebo naprawdę jest zachmurzone i nie są to bielusieńkie obłoczki, ale ciężkie, deszczowe chmury. To nic, najważniejsze to wspólnie żyć w iluzji, że mamy piękny słoneczny dzień.
Spacerujemy po plaży, następnie po parku, który tworzy piękny pas zieleni zaraz za plażą. Popijamy wodę termalną z dostępnych kranów, przynajmniej nie potrzeba kupować butelkowanej.
Po obiedzie zrobiło się bezchmurnie, a słońce mocno zaczęło przygrzewać. Popędziliśmy na plażę, trzeba przecież zanurzyć się w Morzu i poplażować na złotej, bułgarskiej plaży! Cieszyliśmy się każdą słoneczną minutą, aż zawisły nad nami kłębiące się chmury, które wróżyły deszcze. Zebraliśmy się, ale cóż mieliśmy robić, skoro chwilowo byliśmy bezdomni. Znów poszliśmy jeść, a jakże. Po obiedzie do hotelu po bagaże, na przystanek licząc na to, że coś na zawiezie na lotnisku. Na miejscu okazało się, ze wcale nie mamy 2 godzin, tylko godzinę. Tak właśnie sprawdziłam lot, nie godzinę wylotu, tylko przylotu. Amatorszczyzna!