Bolonia to pierwsze miasto, do którego w ogóle się nie przygotowywałam. Po pierwsze z uwagi na nadmiar pracy, nie było na to czasu, po drugie wiedziałam, że Ola pokaże nam to co najciekawsze. Jakież to było dziwne uczucie, poruszać się trochę po omacku, szczególnie wtedy kiedy Oli nie było z nami.
Są ludzie, którzy lubią tak podróżować, nie planować, nie gonić po zabytkach, tylko cieszyć się i chłonąć atmosferę miejsca. My jednak uwielbiamy ten etap planowania podróży, tak jakbyśmy już zaczęli podróż. Tutaj zdaliśmy się całkowicie na Olę, pokazała nam mnóstwo ciekawostek, podzieliła się swoimi obserwacjami, zabrała na pyszne jedzenie. Fajne uczucie, nie musieć się nad niczym zastanawiać, tylko pozwolić się prowadzić :)
Z Bolonii wracaliśmy we trójkę, to był ostatni dzień stażu Oli, wracała stęskniona do Polski, do mamy, siostry, siostrzenicy i oczywiście męża. Cała aż promieniała radością, chociaż dzień wcześniej czuła delikatną melancholię i wiedziała, że będzie tęsknić za nowopoznanymi koleżankami oraz Bolonią, ale już rano nie było śladu po tym smuteczku i cała w skowronkach niemalże biegła na przystanek i potem na lotnisko.
My jeszcze byśmy zostali, za krótki ten wyjazd, chociaż fajnie, że w ogóle miał miejsce. Gdyby nie Ola, San Marino i Bolonia jescze by czekało. Buziaczki Oluś, jeśli tu trafisz, dzięki za wszystko :*
Jeszcze nie skończyłam tego opisu, a już pojawiły się pierwsze komentarze. Bardzo, bardzo dziękuję :* Fajnie wrócić do pisania i czytania :)