Tego dnia wstajemy przed świtem, wychodzimy na hotelowy taras i podziwiamy rozjaśniające się niebo. Zawsze staramy się chociaż raz wstać przed świtem, aby popatrzeć jak miasto budzi się do życia. Po śniadanku i wykwaterowaniu ruszamy w miasto.
Przekraczamy słynną bramę z policjantem kierującym ruchem i ponownie wspinamy się w stronę 3 wież. Po drodze mijamy uroczą fontannę z ogromną kulą, mini park z rzeźbami, a także Bazylikę Św. Maryno, wewnątrz której możemy odnaleźć relikwie założyciela San Marino. Tuż obok Bazyliki znajduje się jeszcze jedna świątynia, tym razem jest to Kościół pw. Św. Piotra, który jest o tyle ciekawy, że wewnątrz znajdują się dwie nisze. Według legendy, właśnie tutaj znajdowały się posłania św. Maryna i św. Leona.
Wdrapujemy się dalej. Mijamy Muzeum Wampirów… Okej… dobra, trzeba przyznać, że to może być przyczyną dlaczego San Marino jest pułapką na turystów. Bo niby czemu w takim klimatycznym miejscu, pełnym niesamowitych historii, tradycji, cudownych widoków, powstało coś tak kiczowatego? Stare Miasto ma w sobie tyle uroku, że nie potrzeba mu ulepszaczy, ale z drugiej strony. Skoro już całe tłumy zwalają się tym biednym mieszkańcom na głowę, uniemożliwiając im normalne funkcjonowanie, to niech chociaż zostawią trochę gotówki. Muzeum Wampirów nijak nie pasuje to tego miejsca, ale gdybyśmy mieli troszkę więcej czasu i więcej euro w portfelu, to nie zaprzeczam, że chętnie bym zobaczyła co się kryje za tym przerażającym wejściem. :)
Symbolem San Marino są oczywiście 3 dumne wieże. Zachęcam aby dotrzeć do wszystkich trzech, ponieważ trasa jest piękna. Paweł uparcie ciągnął mnie na kolejne punkty widokowe, które przyprawiały mnie o drżenie kolan, ponieważ były na skraju przepaści i wcale nie wyglądały jak punkty widokowe tylko na idealne miejsce dla samobójców. Ale miał rację, widoki zapierały dech w piersiach. Od trzeciej wieży można iść dalej prosto i dojść na sam dół San Marino. Wróciliśmy w okolice pierwszej wieży i rozpoczęliśmy poszukiwania miejsca na obiad. Oczywiście kryterium było jedno: stolik ze wspaniałym widokiem. W październiku nie było aż tak wielu turystów.Zamówiliśmy deskę wędlin oraz pizzę, a do tego delikatne i słodkie Moscato. Nie spieszyło nam się opuszczać to miejsce. Było urocze, po prostu cudne. Odpoczywaliśmy i cieszyliśmy oczy widokiem.
Po obiedzie skorzystaliśmy z wagonika, która zawiózł nas w dolne partie San Marino. Tam pospacerowaliśmy chwilę, żałowaliśmy, że nie mamy więcej czasu, aby udać się szlakiem przez las z powrotem na górę. No dobrze, ja żałowałam, Paweł zdecydowanie wolał wjazd kolejką. :)
I przyszło nam się pożegnać z tym uroczym miejscem. Rzeczywiście jest dużo sklepów, zgodzę się, że niektóre tzw. atrakcje turystyczne są mocno naciągane. San Marino jest cudowne samo w sobie. Można tu przyjechać, spacerować, podziwiać, zatopić się małych uliczkach i oczywiście chciałoby się być tymi jedynymi, chciałoby się aby tzw. tłum turystów zniknął. Ale kimże jesteśmy, jeśli nie turystami, którzy wkraczają w życie mieszkańców. Myślę, że latem, kiedy wycieczek zorganizowanych jest znacznie więcej, a żar leje się z nieba trudniej docenić to miejsce. My akurat byliśmy w piękny październikowy weekend, więc w zasadzie jedynie w okolicach południa troszkę się zagęściło, ale nawet przez chwilę nie musieliśmy się przeciskać przez tłum. Niewątpliwie jest to zaleta, jednak nawet gdybym tu była w sezonie, też bym była zachwycona.