Pobudka była zaplanowana na 6.00, ale obudziłam się pół godziny wcześniej. Nie mogłam się doczekać poranka, aby zobaczyć w jakim miejscu się znajdujemy. Kiedy wyszłam, zaniemówiłam. Widok zapierał dech w piersiach. Ogromna, zielona przestrzeń rozpościerała się przede mną, ptaki głośno budziły okolicę do życia. A nasz namiot był uroczy, podobnie jak ścieżki. Powietrze było rześkie, chodź zimne. Ubrałam się ciepło i usiadłam w bujanym fotelu, podziwiając krajobraz, który się przede mną roztaczał, próbowałam odtworzyć wczorajszy dzień i spisać, aby niczego nie zapomnieć. Tyle się dzieje, że już po dwóch dniach nie pamiętam szczegółów. Chwile spędzone podczas safari są na wagę złota. Nasza planeta jest taka piękna.
Lodga była usytuowana wśród plantacji kawy, więc kiedy podczas śniadania zapytano nas, czy chcemy kupić kawę, od razu się zgodziliśmy. Myśleliśmy, że mają gdzieś przygotowaną. Tymczasem pan musiał pojechać na plantację, gdzie przygotowują ziarna i dopiero stamtąd przywiózł nam kawę.
Wyjazd miał być o 8.00, jednak opóźnił się, ponieważ czekaliśmy na … naszego kierowcę. Mogłoby to być irytujące, gdyby jednak nie było takie śmieszne. Otóż kierowca zabłądził…
Kiedy już przyjechał, wyglądał kiepsko. Mówił, że pół nocy robił samochód. Poprzedniego dni pilot zaproponował, aby zmieniono nam samochód, bo ten ciągle się psuł. Jednak kierowca obiecał, że samochód będzie sprawny, Tutaj kierowcy są przywiązani do swoich aut. Zmiana samochodu, oznacza zmianę kierowcy, czyli nasz straciłby okazję do niezłego zarobku. W każdym razie samochód był tak dobrze zrobiony, że już do końca wyjazdu nawet gumy nie złapał.
Dzisiejszy dzień to głównie droga w kierunku Kenii oraz przekraczanie granicy w miejscowości Namanga. To były zdecydowanie najgorsze chwile na wyjeździe. W Namandze było nieznośnie gorąco, trwały roboty drogowe, kurz unosił się nieustannie, a wszyscy dookoła ciągle coś od nas chcieli. Nie mogłam uwierzyć, że tak przekracza się granicę. z jednej strony ogromna skrupulatność, robienie zdjęcia, odciski wszystkich palców obydwu dłoni, a nasz kierowca bardzo długo załatwiał formalności, ponieważ był Tanzańczykiem. jednak z drugiej strony, straszne zamieszanie, rozgardiasz, wszechobecni sprzedawcy wszystkiego i żebracy. Aż nie chciało mi się wierzyć, że ktoś nad tym panuje. Zatęskniłam za spokojną sawanną.
Kiedy już wydostaliśmy z tego hałaśliwego placu budowy poczułam ulgę. Wkrótce mieliśmy dojechać do Parku Narodowego Amboseli. Niestety przybyliśmy dość późno bo 5 min przed zamknięciem, a musieliśmy wyjechać inną bramą do 19.00,aby dotrzeć do lodgy. Jechaliśmy dość szybko, a zwierzaki nie dopisały. Wkrótce zaczęło zachodzić słońce. Nigdy w życiu nie widziałam piękniejszych zachodów i wschodów słońca niż na tej afrykańskiej ziemi. To co się dzieje z kolorami jest niewyobrażalnie pięknie. Chmury zaczęły odsłaniać nam Kilimandżaro, które początkowo otulone ciepłymi promieniami słonecznymi, już po chwili stało się mroczne i nieprzystępne. Uprosiliśmy kierowcę, aby zatrzymał się na chwilkę, chociaż czasu mieliśmy niewiele. Kierowca musiał zdążyć przed 19.00 inaczej mógł mieć nieprzyjemności, że nie wyjechał z Parku na czas. Na szczęście udało się zrobić kilka zdjęć temu niezwykłemu spektaklowi świateł i kolorów.
Do Kibo Safari Camp tradycyjnie przybyliśmy w zupełnych ciemnościach. Na rano więc, szykowała się niespodzianka, jakiż to widok nas czeka po przebudzeniu. Tymczasem lodga była pełna innych turystów. Bardzo dziwnie się czuliśmy. Dotychczas jadaliśmy kameralnie w małych lodgach, gdzie oprócz nas było maksymalnie sześcioro innych gości. Tutaj doznaliśmy szoku. Niewątpliwym plusem był szwedzki stół, więc Paweł nareszcie mógł się najeść do syta. Ta lodga prezentowała się najlepiej ze wszystkich nocną porą. Wąskie alejki były pięknie oświetlone i zadbane. Nasz namiot był przy Alei Geparda. Lodga posiadała również basen, ale nie zdążyliśmy go zobaczyć. Wieczorem po kolacji, Masajowie prezentowali swój taniec przy ognisku. Cena stosunkowo niska w porównaniu do innych lodgy – 166$ za noc w namiocie 2-osobowym.
I chociaż lodga ma wiele zalet, np. jedzenie, to namioty były moim zdaniem najgorsze ze wszystkich w jakich byliśmy. Było bardzo ciasno, nie mogliśmy się swobodnie poruszać, a moskitiery były dziurawe. W nocy po raz pierwszy coś mnie pogryzło.