Geoblog.pl    pamar    Podróże    Maroko, Agadir 2013    Jesteśmy w Czerwonym Mieście
Zwiń mapę
2013
26
lut

Jesteśmy w Czerwonym Mieście

 
Maroko
Maroko, Marrakesh
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3722 km
 
Marrakesh, zwany również Czerwonym Miastem, z powodu koloru budynków, jest niezwykłym miejscem.
Wielobarwne, zaskakujące, głośne, na ulicach można spotkać wszystko czym da się jeżdzić, samochody, busy, motorynki, rowery, osły, konie. Wąskie, gwarne uliczki, wypełnione przeróżnymi dźwiękami i zapachami szokują i wprowadzają zamęt w naszych głowach.
To niecodzienne przeżycie, zwiedzać tak fascynujące miejsce, ale nie wiem czy wytrzymałabym tu choćby tydzień.
Zwiedzanie rozpoczęliśmy od najstarszej bramy Marakeszu, Brama Bab Agnau, na szczycie której zagościły bociany :)

Kolejny punkt to zwiedzanie medyny. Zaczęliśmy od Grobowców Sadytów. Nasz przewodnik opowiadał nam dużo ciekawych rzeczy na temat Islamu, do którego byłam uprzedzona, z powodu traktowania kobiet przez muzułmańskich mężczyzn. Jednak słuchając go, nie czułam niechęci, a moje stereotypy wyparowały. To, co mnie zainteresowało, a nawet spodobało to sposób patrzenia muzułmanów na miejsce pochówku bliskich. Ich groby nie są opisane nazwiskami, nie ozdabia też się ich, ani nie czci. W Islamie jest to zakazane. Nie przywiązują wagi do miejsca pochówku, dlatego ten wielki interes, który występuje u nas, tam nie ma racji bytu. Nie stawiają nagrobków, nie kupują wiązanek, zniczy, kwiatów. To wszystko jest zakazane. Natomiast jeśli ktoś pragnie uczcić pamięć zmarłego, może to zrobić tylko w sposób, który przysłuży się żyjącym, na przykład wystawiając obiad dla najuboższych.
Dalej zwiedzaliśmy dzielnicę żydowską. Maroko jest krajem wielokulturowym i wieloreligijnym, stąd również tolerancja i otwartość na przybyszy z Europy. Tutaj nareszcie dowiedzieliśmy się czym jest tajemnicza dłoń, która jest częstym motywem w Maroku. Jest jej pełno w różnego rodzaju biżuteriach. Natomiast w Dzielnicy Żydowskiej spotkaliśmy ją jako kołatkę do drzwi. Jest to dłoń Fatimy, która jest arabskim amuletem, chroniącym przed złem.
Kolejny punkt to Pałac Bahia. Jest to genialny przykład sztuki arabesku, łączącego styl arabski, gdzie dominują motywy geometryczne ze stylem andaluzyjskim, który charakteryzuje się motywami roślinnymi. W Islamie nie wolno przedstawiać wizerunków ludzi ani zwierząt. Nie wiem z jakiego powodu. Pałac został ograbiony ze wszystkiego, dlatego pomieszczenia, oprócz pięknych sufitów, podłóg i ścian nie mają nic do zaoferowania. Jednak opowieści naszego przewodnika sprawiły, że każde pomieszczenie nabierało barw i mogliśmy sobie wyobrażać jak żyli ludzie w czasach Baśni tysiąca i jednej nocy.... Nie do końca tak jak mi się wydawało ;) A teraz ciekawostka, ale tylko dla dorosłych :) Pewien wezyr mieszkający w tym pałacu, którego nazwiska nie pamiętam, miał sobie 4 żony i ... 20 nałożnic. I ciekawostka polega na tym, że nie wynikało to z jego rozpustnego stylu życia, ale raczej z tego, że nie bardzo miał wyjście.Otóż w tamtym czasie, jeśli pewna społeczność chciała przypodobać się wezyrowi, wówczas wybierali spośród siebie najpiękniejszą dziewczynę i dawali wezyrowi w darze. Jeśli ten odrzucił podarunek, oznaczało to wejście na drogę konfliktu. Jeśli wezyr chciał żyć w zgodzie z ludźmi, takie prezenty musiał przyjmować. A czy tego chciał, to już nie wiemy ;P Czyli możemy się domyślać, że wezyr raczej pokojowo rządził :)
Teraz była pora na tradycyjny, marokański obiad. Nie wiem, czy nasz przewodnik miał układ z restauracją, do której poszliśmy, a pewnie miał, bo tutaj wszystko tak funkcjonuje, ale chwała mu za to. To było najlepsze co jadłam w Maroku. Podano ogromny półmisek z różnego rodzaju sałatkami, 5 tadżinów na każdy stolik, na deser pomarańcze z cynamonem, ciastka i herbatka marokańska. Najedliśmy się do syta za ok 10 euro. A jakież to pyszne było!

Po obiedzie przebiegliśmy przez suk, otaczający słynny Plac Jemaa. Przebiegliśmy, ponieważ czas wolny miał być później, teraz było tylko oprowadzenie. Miałam dziwne wrażenie, że wszyscy kupcy znają naszego przewodnika i wiedzą, że on nas teraz tylko oprowadza, a potem tu przyjdziemy sami, bo wbrew oczekiwaniom nikt nas nie zaczepiał. Owszem witali się, używali różnych polskich zwrotów, ale nie byli wcale nachalni, nie łapali za ręce i można było się do nich uśmiechać, odpowiadać i odejść :)

No i w końcu Plac Jamaa. Z racji, że nie mogę patrzeć na cierpienie zwierząt uciekałam od ludzi z małpkami na łańcuchach, którzy chcieli mi wmówić, że potrzebuję zdjęcia z tą biedną małpeczką. Drażnił mnie również widok koni zaprzężonych do dorożek. I to nie były konie pociągowe. To były bardzo delikatne konie, które stały w potwornym upale, wśród ogłuszającego zamieszania na placu. Konie ze swojej natury są bardzo płochliwe, można sobie wyobrazić, co czuł koń, który próbował gnać przed siebie, a hamowany był przez woźnicę tak, że aż łeb wykrzywiał. Zgroza... Osiołki jakoś bardziej nadają się do tego klimatu. Chociaż mniejsze są bardziej wytrzymałe i nie przeszkadza im ten hałas. Konie to szlachetne stworzenia... Aj rozpisałam się na temat moich ulubieńców. Ale trudno mi było patrzeć na konie, które tak kocham, a które nie były w najlepszej kondycji. Oczywiście z przejażdżki bryczką również nie skorzystaliśmy.
Plac jest wpisany na listę UNESCO i oczywiście trzeba tam być, jest to obowiązkowy punkt programu. Plac oszałamia, zachwyca swoim szaleństwem, nigdy nie byłam w takim miejscu. Jest tutaj wszystko, zaklinacze węży, wspomniane małpki, wszelkiego rodzaju stragany z żywnością i wiele wiele innych atrakcji. Można zjeść najdziwniejsze potrawy, słynne jądra osła, oczy owcy, czy mniej szokujące ślimaki. My skusiliśmy się jedynie na owoce opuncji, które nie miały zbyt intensywnego smaku, ale były bardzo soczyste i świetnie gasiły pragnienie z powodu swojej "niesłodkości". Ach... Zapomniałam, obowiązkowo należy się napić szklaneczkę świeżo wyciskanego soku. Pychota :)

Ostatni punkt programu to Minaret Kutubijja. Na szczycie znajdują się 4 kule. 3 z nich symbolizują największe religie świata, czyli Islam, Judaizm i Chrześcijaństwo. Dla mnie jest to niezwykły symbol tolerancyjności Maroka. Natomiast jeśli chodzi o 4 kulę, to krążą różne legendy. jedna spodobała mi się najbardziej i tę oczywiście zapamiętałam. Ponoć żona jednego z sułtanów złamała post w czasie ramadanu. Sułtan chcąc ją ukarać, kazał całą jej biżuterię przetopić i zrobił z niej właśnie tę czwartą najmniejszą kulę.

Niestety na Ogrody Majorelle nie starczyło czas, czego bardzo żałuję. Może następnym razem....

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (19)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (6)
DODAJ KOMENTARZ
mirka66
mirka66 - 2013-03-06 19:48
Lubie gwar tego miasta.
Piszcie co widzieliscie i pokazcie zdjecia.Juz nie moge sie doczekac.:)
 
mirka66
mirka66 - 2013-03-06 19:50
Radze poprawic date.Teraz jest dopiero poczatek marca.
 
pamar
pamar - 2013-03-06 20:04
Hehe :) Już już :) Ciągle robię ten sam błąd :)
 
mirka66
mirka66 - 2013-03-07 09:16
Moze mowil Wam przewodnik co to jest za szubienica na kopule meczetu Kutubija.Nigdzie nie moge tego znalezc.Pozdrawiam.
 
pamar
pamar - 2013-03-07 11:39
Powiedział, że ta "szubienica" służy do wieszania flagi podczas ważniejszych uroczystości. Niestety nie ma żadnej historii :)
 
mirka66
mirka66 - 2013-03-08 19:12
Dzieki za wiadomosc.:)))
 
 
zwiedzili 23.5% świata (47 państw)
Zasoby: 412 wpisów412 1649 komentarzy1649 2618 zdjęć2618 62 pliki multimedialne62
 
Nasze podróżewięcej
07.11.2024 - 07.11.2024
 
 
29.03.2024 - 29.03.2024
 
 
15.03.2024 - 18.03.2024