Na początek przedstawiam głównego bohatera tego wyjazdu, czyli Dzika! Dzik to wspaniale prezentujący się, czerwony bus. I chociaż niepozorny wygląd może być mylący, to jednak drzemie w nim ogromna siła i moc, która wywiozła nas w nieznane. Drugi bohater, bez którego wyjazd by się nie odbył to dumny właściciel Dzika – mój brat Kamil, który w podróż zabrał swoją świeżo upieczoną małżonkę. Mnie i Pawła nie trzeba dwa razy pytać, jedziemy! Do ekipy dołączył jeszcze jeden mój brat z dziewczyną i moja siostra – Joanna, a sam pomysł wyjazdu narodził się w głowach Damiana i Jakuba, pasjonatów biegania, którzy postanowili zrealizować swoje kolejne wyzwanie, mianowicie maraton w Budapeszcie!
I tak, grupa 9 osób ok. 3 nad ranem wyruszyła Dzikiem w stronę madziarskiej krainy.
Wybraliśmy drogę krótszą, jednak dłużyła się niesamowicie, z uwagi na remonty. Zdaje się, że cała Słowacja remontuje właśnie drogi. I chociaż nie było zatrważających korków, to ruch wahadłowy, skutecznie wydłużył nam trasę. Ok. 17.00 szczęśliwie znaleźliśmy się w Budapeszcie.