Nasze potrzeby co do kontaktu z naturą zostały zaspokojone na dłuuuugi czas.
Cel na dzisiejszy dzień nie został osiągnięty, ale nikt z tego powodu nie narzekał. Pozostało tylko pytanie co zrobić z ostatnim już wolnym popołudniem.
W pobliskiej miejscowości Lucky dopatrzyliśmy się na mapie wodospadu. Podjechaliśmy samochodem pod sam wodospad, wystarczy tych spacerów :P
Miasteczko samo w sobie jest z pewnością urocze, malowniczo położone pośród gór, jednak poza tym wieje trochę nudą. Wodospad rzeczywiście jest, nawet bardzo ładny, ale po spotkaniu z misiem nie jest w stanie zrobić na nas żadnego silnego wrażenia.
Nadal mieliśmy sporo czasu do kolacji. Postanowiliśmy kupić sobie jednorazowego grilla. Wszystko szło gładko, dopóki nie dotarliśmy do hotelu. Okazało się, że jest zamknięty. Na parkingu pusto. Nasi rodacy wyjechali dzień wcześniej i hotel opustoszał. Na szczęście właściciel podał nam kod do tylnych drzwi. Odważny człowiek… W księdze gości było sporo skarg właśnie na to, że goście muszą stać pod drzwiami, bo nikogo nie ma poza weekendami. Z nieznanych powodów pan nam zaufał i podał kod. Ale to nie koniec. Karta Kasi i Kamila rozmagnesowała się i nie mogli wejść do pokoju. Dzwonimy do właściciela. Łamanym polskim pokierował mnie do piwnicy, gdzie w jednym z pokoi musiałam odnaleźć szarą bluzę, w kieszeni której znajdowała się klucz… otwierający wszystkie drzwi w hotelu…
Zastanawia mnie jedna rzecz, jakim cudem ten człowiek nadal prowadzi ten hotel. Przecież mogliśmy zrobić wszystko w tym hotelu!
Ale my tylko grzecznie rozpaliliśmy sobie grilla na balkonie. Moja teoria na temat Słowaków po raz kolejny się potwierdziła. To szalenie miły i ufny naród.
Po kolacji wybraliśmy się na spacer po naszym miasteczku. Ponownie nikogo nie spotkaliśmy. Jakbyśmy chodzili po skansenie. Ciekawa jestem jak wygląda Tarnowiec w sezonie?
Jest kilka kwestii, które nie dają mi spokoju jeśli chodzi o wyjazd w Słowackie Tatry. Nie potrafię znaleźć odpowiedzi na nurtujące mnie pytania:
O co chodzi z choinkami ustawionymi na wysokich palach, ubranych w bibułowe paski?
Czemu wszędzie w Liptowskim Tarnowcu przewija się twarz jakiegoś blondyna?
I czym były czarne, drewniane chatki, które były tak zadbane, że aż wyglądały na skanseny? Na płocie nawet wisiały metalowe kubeczki, tak jakby ktoś umyślnie je tam ułożył, aby nadawały uroku domkom…