W tej lodgy spędziliśmy 2 noce, ponieważ Serengeti wymaga, aby poświęcono mu więcej czasu. Dlatego zaraz po śniadaniu wyruszyliśmy na długie safari.
Zanim tu przyjechaliśmy wyobrażałam sobie, że w tym parku jest tak dużo zwierząt, że aż się nudzą. I rzeczywiście jest ich dużo, ale trzeba poświęcić mnóstwo czasu, aby zobaczyć jak najwięcej i konieczne jest uważne wypatrywanie. Zdarza się, że jedzie się bardzo długo i nic, aż nagle bez ostrzeżenia stoi sobie piękna, olbrzymia żyrafa, słoń lub groźne bawoły. Stada pasących się gazel, gnu, zebr i impali nieustannie wywoływały zachwyt. Przyroda jest taka piękna, a tutaj w Afryce widać to jeszcze wyraźniej. Nawet kiedy nie było zwierząt, to przez te wszystkie godziny wystawiałam głowę przez otwarty dach i podziwiłam niesamowity krajobraz sawannowy i chłonęłam zapachy rozgrzanej ziemi i traw.
Dzień obfitował w gazele Thomsona, dig digi, guźce, hipcie, ale najwięcej emocji dostarczyły nam lwy, których widzieliśmy dużą ilość. Sam pilot powiedział, że jeszcze nie był na safari, gdzie pokazała się taka liczba lwów. Mieliśmy dużo szczęścia, choć nie wszystkich scen, które widzieliśmy chciałam być świadkiem.
Na początek w oddali zobaczyliśmy 6 lwic cierpliwie obserwujących stado bawołów. Kiedy podjechaliśmy kawałek dalej, spotkaliśmy drugi samochód. Powiedzieli nam, że gdzieś w trawie jest lwica. Nic nie widzieliśmy. Aż nagle w oddali pojawiła się samica guźca z młodymi, i wtedy pojawiła się również lwica. W oka mgnieniu upolowała małego prosiaczka. Smutny to był widok, ale niestety takie jest prawo natury. Wkrótce kierowca odebrał telefon, że w skałach wypoczywa stadko lwów, podziwialiśmy je przez chwilę, tracąc poczucie czasu i ruszyliśmy na miejsce piknikowe na lunch.
Kierowca jednak minął polanę i pojechał w miejsce, gdzie wygrzewały się dwa gepardy. Kiedy już okazało się jasne, że kotki nie zechcą ruszyć się ze swojego miejsca, pojechaliśmy na lunch. Okazało się, że nie tylko my mamy porę obiadową. Mieliśmy okazję zobaczyć, jak lwica zajada się upolowaną zebrą. Następnie podjechaliśmy pod wodopój, gdzie stado zebr dość nerwowo piło wodę. Zebry ostrożnie podchodziły do wody, piły i wybiegały. Paweł chciał zrobić zdjęcie galopującej zebrze. Kiedy później oglądaliśmy zdjęcia okazało się, że zrobił nie tylko zebrze, ale również czającej się w zaroślach lwicy. Nagle rozpoczął się niezwykły spektakl, lwica rzuciła się w pogoń za zebrą tuż obok naszego samochodu. Pościg trwał kilka sekund, a zebra ocalała, jednak scena wywarła na mnie tak silne wrażenie, że aż miałam dreszcze. To było niesamowite. Widok tych dwóch dzikich ciał w szalonym pędzie niecałe 2 metry od nas – wstrząsnęło mną, zaniemówiłam. Dobrze, że Paweł przytomnie robił zdjęcia.
Dzień obfitował w emocjonujące wydarzenia. Do lodgy wróciliśmy ok. 16.00 więc po raz pierwszy mieliśmy kilka godzin wolnego czasu, który wykorzystaliśmy na podziwianie terenu otaczającego lodgę.
Przy kluczykach do namiotu zamocowano gwizdek, na wypadek, gdyby coś się działo. Idąc na kolację o 19.00 było już zupełnie ciemno. Dreptaliśmy sobie powoli ścieżką prowadzącą do restauracji, gdy nagle usłyszeliśmy głosy naszych towarzyszy podróży: „Uważajcie na kobrę!!!” Yyyyy… na co przepraszam…? Przestraszyliśmy się nie na żarty. Po zaroślach skradali się strażnicy z łukami, polując na kobrę. Nie uspokoiło mnie to. Bałam się, żeby nie wślizgnęła się do namiotu. Na szczęście noc upłynęła szybko i bezpiecznie, chociaż uświadomiłam sobie, że jestem tylko gościem na terenie zwierząt i musimy być bardzo ostrożni.