Droga do Serengeti prowadzi wzdłuż krateru Ngorongoro. Była to bardzo trudna i męcząca podróż pełna kurzu i niemożliwie wysokich temperatur. Jakby tego było mało, złapaliśmy kolejną gumę. Wymuszony postój pozwolił na podziwianie pięknego, afrykańskiego krajobrazu.
Podczas drogi zobaczyliśmy świętą górę Masajów – Oldeani oraz Dolinę Masajów. Na terenie Parku jest zakaz dawania jedzenia oraz innych podarków Masajom, którzy pasą swoje bydło wzdłuż drogi. Nawet teraz zauważyliśmy nastolatków stojących przy drodze z wyciągniętymi rękami, zapewne nauczyli się, że stojąc przy drodze można nieźle zarobić. Czasami dochodzi do tego, że rozkładają kamienie, aby samochody z turystami się zatrzymywały. Można natomiast zajechać do jakiejś wioski i rozdać prezenty.
Popołudniem dojechaliśmy wreszcie do Parku Narodowego Serengeti. Jest to najlepszy park w Tanzanii do obserwacji dzikich zwierząt. Park porasta sawanna, drzew jest niewiele, z powodu wulkanicznej gleby, która powstała na skutek wybuchu wulkanu Ngorongoro. Ziemia jest zbyt twarda, aby mogły się przez nią przebić korzenie drzew. Tam gdzie woda zniszczyła twardą glebę pojawiają się akacje i drzewa kiełbasiane. Park ma powierzchnię 15 tys. km2, jest to powierzchnia porównywalna do Irlandii Pn.
Po zadrzewionym Lake Manyara, Serengeti wydaje się niekończącą się trawą. Jego szaro – ruda niska roślinność daje schronienie ogromnej ilości dzikiej zwierzyny, którą czasami trudno wypatrzeć, przez co każdy okaz wywołuje wiele radości.
Do zmroku pozostało niewiele czasu, safari trwało ok. 1 godziny, ale było bardzo emocjonujące. Już na początku kierowca pognał w miejsce, gdzie wylegiwały się dwa gepardy. Matka z dużym już dzieckiem. Gepardy jako jedyne koty drapieżne nie rodzą się z instynktem zabijania. Dopiero matka uczy je sztuki polowania, podsuwając małe żyjątka. Mały gepard na widok myszy przestraszy się. Co więcej, te koty nigdy nie zapolują na coś co nie ucieka.
Kolejną atrakcję urządziło nam stadko hien, które właśnie rozpoczynało polowanie na gazele. Wyglądało to niesamowicie, jak hieny powoli, niby od niechcenia otaczały stado. Jedna z hien leżała tyłem, udając że ich nie widzi. Jeszcze inna zataczała ogromne koło, że niby wcale nie ma zamiaru polować, a jeszcze inna szła bokiem. Po prostu szok. Nie wiedziałam, że to tacy dobrzy aktorzy. Nie czekaliśmy na rozwój wydarzeń, ponieważ sądząc po tempie i cierpliwości hien mogło to trwać naprawdę długo.
Chwilę później kierowca dostał telefon i popędziliśmy na złamanie karku. Zatrzymaliśmy się i … nic. Zupełnie nikt nic nie widzi, nawet małej antylopki. Wreszcie kierowca zauważył, że daleko, daleko od nas na drugiej gałęzi od dołu leży sobie lampart. Nawet przez lornetkę było trudno mi go zobaczyć. Zlewał się z gałęzią. Do Wielkiej Piątki dołączył tego dnia również bawół afrykański. Na spotkanie nosorożca nie liczyliśmy, jest ich tylko 9 w Serengeti, zatem szanse są znikome, ale za to zobaczyliśmy okazały zad hipcia, który wyszedł na wieczorne żerowanie. Niestety tym razem widzieliśmy hipcia bez paszczy.
Do lodgy jechaliśmy w zupełnych ciemnościach. Stada gazel i antylop gnu przebiegały nam drogę.
Jak co wieczór zrobiliśmy przegląd namiotu, zważając czy nie ma żadnych niechcianych współlokatorów i bezpieczni pod moskitierą szybko zasnęliśmy.
Spaliśmy w Ikoma Tended Camp, który przewodnik określa jako noclegi o średnim standardzie, dlatego kwota za noc wynosi 357 $ za namiot dwuosobowy i to jest podobno przystępna cena… kemping usytuowany jest tuż przy parku, na akacjowej polanie, dlatego nikogo nie dziwi, że nocą między namiotami biegają sobie zebry. Na szczęście spaliśmy mocno i żadne stukanie kopyt nas nie obudziło. Najfajniej jest tutaj w czerwcu, kiedy przed namiotami przechodzą migrujące stada zwierząt. Wszystko to za dnia wydaje się fantastycznie emocjonujące, jednak nocą nagle człowiek czuje się zupełnie bezbronny i nawet świadomość, że strażnicy całą noc chodzą po kempingu pilnując, aby słoń nie stratował namiotu raczej średnio uspokaja. Dlatego bardzo się cieszę, że sen po całym dniu przychodził mocny i głęboki.