Rejs katamaranem trwał około 2 godzin. Jakoś szczególnie mnie nie porwał, ale chyba czegoś nie dostrzegam, bo Paweł był zachwycony. Po powrocie, pytani o wrażenie, opowiadaliśmy zupełnie różne historie :)
To co nam obojgu bardzo się podobało, to brak innych pasażerów. Mieliśmy katamaran wyłącznie dla siebie, więc mogliśmy siedzieć, gdzie nam się tylko podobało :)
Popołudniem wybrałam się z dziewczynami na spacer po Agadirze. Zaczęłyśmy od Mini Zoo, a potem ruszyłyśmy przed siebie, podziwiając agadirskie uliczki i budynki. Dotarłyśmy do ogrodu Jardin Olhao, i kilka uliczek dalej, zorientowałyśmy się, że nie bardzo wiemy gdzie jesteśmy.
Spotkana po drodze marokańska dziewczyna bardzo chciała nam pomóc, ale niestety nie potrafiła pokazać na mapie gdzie jesteśmy. Domyślam się, że to z powodu"naszych" liter" na mapie, zamiast "robaczków", nie mogła przeczytać nazw. Ale była bardzo sympatyczna, i szczerze chciała pomóc.
W końcu oczywiście udało nam się znaleźć nasz hotel, chociaż byłyśmy troszkę rozczarowane, że tak szybko. Bo bardzo przyjemnie błądzi się po Agadirze.
Bardzo zabawnie przebiega proces zakupów. Koleżanka chciała kupić wielbłąda - pluszaka dla chrześniaka, więc zapytałyśmy o cenę. Jednak zamiast odpowiedzi sprzedawca zawołał nas do środka i każdej wręczył po wielbłądzie. Kiedy wreszcie udało się wyjaśnić, że chcemy tylko jednego, rzucił cenę 140 DH. My oczywiście, że to dużo :p Na to on wyjmuje kartkę i każe pisać ile proponujemy. Na nasze 80 dirhamów razem ze swoim współpracownikiem złapali się za głowy, zaczęli jęczeć, zasłaniać sobie twarze, wykrzykiwać jakieś niezrozumiałe słowa. Trwało to jakiś czas, po czym szanowny sprzedawca zaczął wielbłąda pakować w torebkę, mówiąc, że 100 DH i jest nasz. Już wetknął wielbłąda Monice w ręce, kiedy ona szybko się spostrzegła, oddała torebkę i zaczęłyśmy się powoli choć stanowczo wycofywać. W tym momencie, pan ochoczo zgodził się na te nasze 80 DH. I sadząc po tym, z jakim szerokim uśmiechem nas żegnał, musiał jednak trochę zarobić na tej transakcji :)