Wiedzieliśmy dokładnie co chcemy zobaczyć w Barcelonie, wiedzieliśmy również, że nie damy rady zobaczyć tego wszystkiego, co tak pieczołowicie pozaznaczałam kolorowymi karteczkami w przewodniku, ale czemu by nie spróbować :)
Pierwswzy dzień poświęciliśmy na zwiedzania La Rambli. Niesamowita uliczka. Zabrakło nam dnia na to, aby zobaczyć wszytko co wokół niej się znajduje.
Zaczęliśmy od L'Aquarium, w którym największą atrakcją jest tunel pozwalający na podglądanie dużych ryb włącznie z rekinami. Później skierowaliśmy się w stronę Pomnika Kolumba, od którego zaczyna się słynna La Rambla. Skręciliśmy do Barri Gotic, Zobaczyliśy Katedrę Barcelońską, gdzie w krużgankach hodowane są gęsi Św. Eulali i na deser została nam Sagrada Familia. Kolejka do niej wyglądała przerażająco, ale okazało się, że bardzo szybko poruszamy się do przodu, a wewnątrz nie dało się odczuć tłumu, który czekał na zewnątrz.
Naprawdę warto. Sagrada jest przepiękna. I chociaż planuje się skończyć jej budowę na mniej więcej 2030 rok, to już teraz onieśmiela swoim pięknem. Po przekroczeniu progu Świątyni staneliśmy jak wryci. Sagrada w środku jest biała, jednak dzięki licznym witrażom, mieni się niesamowitymi barwami. Patrząc w sufit mieliśmy wrażenie, że jesteśmy w zaczarowanym lesie. Gaudi był geniuszem. Marzę o tym, żeby zobaczyć już skończoną Sagradę.
W Barcelonie miałam dość nieprzyjemną sytuację, przynajmniej tak ją wtedy odbierałam. Teraz kiedy to wspominam, to wydaje mi się zabawna. Otóż...
Będąc w Hiszpanii mój poziom hiszpańskiego był bardzo podstawowy. Mieliśmy układ z Pawłem, że wszędzie ja będę próbowała się dogadać, a jeśli nie dam rady, wtedy on będzie ratował sytuację swoim angielskim. Nawet nieźle mi to szło, dlatego kiedy weszliśy do subway'a, on poszedł zająć miejsce a ja bezstresowo podeszłam do kasy. Dotychczas Hiszpanie wesoło reagowali na mój łamany hiszpański i zawsze pomagali jak mogli. Tym razem to nie był Hiszpan, tylko jakiś Turek czy ktoś taki. Próbowałam z nim się porozumieć, ale mówił tak cicho, że nic nie rozumiałam. Mówię, że chcę kanapkę z kurczakiem. On o coś pytał, ale ja zupełnie go nie słyszałam. Mówię, że nie rozumiem i czy może powtórzyć. Na to on mocno podirytowany pyta się czy mówię po angielsku. Poddałam się i odpowiadam, że tak. I tu uwaga, mój bardzo sympatyczny rozmówca pokazuje mi dwa pojemniki i mówi do mnie znakomitym angielskim takie oto zdanie: This or this? Hm... Wydaje mi się, że po hiszpańsku też bym to ogarnęła... Genelralnie chodziło o to, z jakim chcę kurczakiem. No cóż.... Po powrocie do kraju, kiedy opowiedziałam tę sytuację mojej lektorce, która przez dłuższy czas mieszkała w Hiszpanii, dowiedziałam się, że to dość powszechne zjawisko. Obcokrajowcy, którzy tam mieszkają często mówią słabo po hiszpańsku, stąd niechęć mojego rozmówcy. No cóż, zepsuł mi wtedy humor, ale za to następnego dnia sympatyczny Hiszpan w Camp Nou roześmiał się bardzo serdecznie kiedy próbowałam się z nim dogadać i mówił bardzo powoli i uważnie dobierał słowa. Także różni są ludzie. Jedni psują nam humor tylko po to, żeby drudzy mogli go naprawiać :)